27 MARCA 2010
W KRAINIE DESZCZOWCÓW
Wybraliśmy się na rowerową wycieczkę Szlakiem Dolnej Wisły. Pogoda była. Mój dziadek mawiał, że pogoda jest zawsze. Czasem jednak jest inna niż byśmy chcieli. Tak też było i tym razem. Wbrew jednak przeciwnościom i kaprysom aury, wyposażeni w kurtki, pokrowce i inne mniej lub bardziej nieprzemakalne gadżety oraz duuużą dawkę świetnego humoru ruszyliśmy na szlak...
O godzinie 0730 spotykam się z Markiem przy dworcu w Gdańsku. Kupujemy bilety i udajemy się na peron 1. O 0745 na tor 1 przy peronie 1 wjeżdża pociąg relacji Gdynia - Bydgoszcz. Z okna w środku składu wystaje Prawie Połowa Bartka. Zasadnicze elementy Prawie Połowy Bartka, czyli machająca ręka i roześmiana twarz witają nas serdecznie. Wsiadamy.
[fot. Bartek Banach]
Około dziewiątej, kilka kilometrów przed Twardą Górą - miejscem, gdzie rozpoczyna się trasa naszej wycieczki, dostrzegamy na szybie pociągu pierwsze krople przelotnego deszczu, który, jak się już niedługo przekonamy, przelatywać będzie do samego wieczora i przysporzy nam na szczęście tyleż złości, co i śmiechu. Wysiadłszy z pociągu kierujemy się ku czarnemu, rowerowemu Szlakowi Dolnej Wisły. Po zaledwie kilku minutach zatrzymujemy się [z mojej inicjatywy] w wiacie przystankowej na chwilę refleksji nad aurą i dalszymi planami na dzisiejszy dzień. Należało rozważyć, czy jechać do Nowego, czy kierować się szlakiem od razu w stronę rezerwatów Wiosło Duże i Małe. Decydujemy, że Nowe poczeka do następnego razu. Bartek zabezpiecza plecak pokrowcem z firmowym odciskiem wilczej łapy i robi jaskółkę [niestety to ta jedna, która nie uczyni dzisiaj wiosny], Marek podwija spodnie. Nie żeby było za gorąco [6 st.C], raczej po to, by ich nie ubłocić. Ruszamy na szlak! Wyjeżdżamy na mokrą szosę chlapiąc, jeden na drugiego wodą spod tylnego koła. Ale mimo to w dobrych humorach kierujemy się ku Wiśle.
Po około kilometrze jazdy asfaltem zjeżdżamy w polną drogę, która doprowadza nas do Bochlina. Tu wstępuję do sklepu spożywczo - przemysłowego w celu zakupu odrobiny prądu do aparatu. Z Bochlina jedziemy marnej jakości asfaltem, a później wyboistą, błotnistą drogą przez Kozielec do Wiosła Dużego. Do tej małej osady, sprawiającej wrażenie uśpionej i składającej się z kilku, wyglądających na letniskowe, domków, dojeżdżamy malowniczym wąwozem.
Przejechawszy Wiosło Duże stwierdzamy, że dalsza droga nadaje się owszem dla rowerów, ale wodnych,...
...co zmusza nas do odwrotu.
Przejeżdżamy przez wieś. Przy czym wieś to określenie na wyrost. Wiosło Duże bowiem składa się z kilku chałup i okazałej tablicy z nazwą miejscowości.
W tym miejscu dopuszczamy się pierwszej zmiany w realizacji szlaku. Mianowicie zamiast jechać szlakiem rowerowym nad jezioro Półwieś wspinamy się na wrzynające się w dolinę Wisły wzgórze objęte rezerwatem Wiosło Duże.
Tu zaskakuje nas bogata infrastruktura w postaci wiaty widokowej, ławeczek, stolików, drewnianych ogrodzeń, koszy na śmieci oraz wychodka, z którego jednak nie mamy potrzeby, a co za tym idzie i „przyjemności” korzystać...
...a także pięknego widoku na Królową Rzek. Trochę żałujemy, że widoczność tego deszczowego dnia jest ograniczona. Postanawiamy wrócić tu pewnego pięknego słonecznego dnia, by ujrzeć ten widok w pełnej krasie.
Po krótkim postoju połączonym z posiłkiem ruszamy w kierunku Wiosła Małego znajdującego się kilkadziesiąt metrów niżej w wąwozie. W połowie drogi stromizna zmusza nas do zejścia z rowerów i sprowadzenia ich po błotnistym zboczu. Tam odbywamy miłą pogawędkę z Wioślanami, wypytując o warunki życia w tak odciętym od świata miejscu. Dowiadujemy się o trudnościach związanych z dotarciem do sklepu, czy szkoły. O zakopującej się w śniegu karetce. O porodach w domu. Takie tam... samo życie. ;-)
[fot. Bartek Banach]
...i podziwiamy perełki architektoniczne tej małej nadwiślańskiej osady.
Z Wiosła Małego kierujemy się śródleśną szosą do Widlic. W pewnym momencie proponuję zjazd w las w stronę Wisły w poszukiwaniu pewnego pomnika, który lokalizowałem w tym rejonie na podstawie archiwalnej mapy. Koledzy przystają na propozycję, szczególnie, że na chwilę przestaje padać. Po jakimś czasie dostrzegamy przez drzewa stojący na usypanym kopcu pomnik Gottlieba [czyli, jak słusznie zauważył Marek, Bogumiła] Schmida.
Gottlieb Schmid - tajny radca królewski, projektant regulacji odcinka dolnej Wisły urodzony 22 kwietnia 1800 roku. W okresie od 1 stycznia 1829 do 1 kwietnia 1881 pracował w Kwidzynie przy projektowaniu i wykonywaniu obwałowań i zabezpieczeń Wisły przed powodziami. To co dzisiaj pozostało z pomnika, upamiętniającego 60-lecie jego pracy zawodowej stanowiło zaledwie podstawę pierwotnie czterokrotnie wyższej konstrukcji, co widać na mojej słabej reprodukcji z tablicy informacyjnej. Na czterech licowanych kamieniem ścianach trzymetrowej ruiny [nazwijmy rzeczy po imieniu] pomnika można zobaczyć cztery tablice z informacjami o człowieku i jego dokonaniach.
Wracamy przez las na szosę i zjeżdżamy nią do Widlic. Tu zatrzymuję się przy tablicy z informacjami o wsi, Gottliebie Schmid [nawet nie próbuję odmieniać :-)] i pomniku jego imienia. Tutaj też dowiaduję się, że w Widlicach urodził się Józef Czyżewski.
Józef Czyżewski urodził się 25 marca 1857 roku w Widlicach. W roku 1878 zamieszkał w Gdańsku, gdzie początkowo zajmował się wikliniarstwem. To zajęcie było zdaje się przykrywką dla działalności narodowej. Czyżewski rozwożąc swoje wyroby nawiązywał kontakty i sprzedawał polskie gazety i książki. W 1894 roku sprzedał zakład wikliniarski i kupił drukarnię przy ulicy Świętojańskiej 36.
Drukarnia tuż przed...
...i w trakcie rozbiórki.
Polska drukarnia Czyżewskiego działała do 1902 roku, wydając polskie gazety: „Kurier Gdański”, „Tygodnik Gdański”. W drukarni była też siedziba powstałego z inicjatywy Czyżewskiego Towarzystwa Ludowego „Jedność”, którego celem było prowadzenie akcji oświatowej i patriotycznej wśród zamieszkujących w Gdańsku Polaków. Józef Czyżewski zmarł w 1935 roku w Gdańsku i został pochowany na cmentarzu św. Mikołaja we Wrzeszczu. Jego szczątki zostały przeniesione na cmentarz Srebrzysko w 1957 roku w związku z likwidacją cmentarza św. Mikołaja.
W dniu 16 sierpnia 2008 roku odsłonięto na przedszkolu przy ul. Świętojańskiej tablicę upamiętniającą działalność polskiej drukarni Józefa Czyżewskiego w Gdańsku w latach 1894 - 1902.
Tymczasem Marek i Bartek zjeżdżają nad Wisłę. Gdy dojeżdżam do wału wiślanego spostrzegam ich jadących brzegiem rzeki daleko przede mną.
Decyduję, że nie będę gonić ich tą samą drogą, lecz pojadę wałem wiślanym, z którego mam piękny widok na międzywale i drugą stronę Wisły z dominującym, choć niekoniecznie pięknym Kwidzynem oraz w drugą stronę na rozpościerającą się na zawalu i zboczu doliny wieś Widlice.
[fot. Bartek Banach]
Widlice - niewielka wieś nadwiślańska, w skład której wchodzą okoliczne osady: Wiosło Duże i Małe, Dębiny i Pólko. Największy rozkwit wsi miał miejsce po wybudowaniu mostu przez Wisłę. Funkcjonowały tu wtedy: szkoła, sklep i przystań na Wiśle. Wcześniej w osadzie Wiosło Duże znajdowała się przeprawa promowa. Z Widlicami związana jest legenda o Janie z Jani.
Źródło: Legendy Ziemi Gniewskiej pod red. A Czyżewskiej; Bernardinum Pelplin 2006.
Panorama Widlic od strony Kwidzyna. Widoczny Pomnik Schmida. Źródło: Wolne Forum Gdańsk.
Dołączam do peletonu na wysokości nieistniejącego mostu kolejowego na trasie Smętowo - Kwidzyn. Krótką chwilę spędzamy w smagającym nas wietrze i deszczu podziwiając masywne podpory mostu, służące obecnie ptakom i wyobrażając sobie ogrom tego przedsięwzięcia budowlanego.
Pierwszy stały most w Opaleniu zbudowali Niemcy w latach 1905 - 1909. Ten 10-cioprzęsłowy most zawieszony na wysokości ponad 25 metrów nad tafla wody miał 1058 metrów długości i znajdowało się na nim torowisko linii kolejowej Smętowo - Opalenie - Kwidzyn - Prabuty. W założeniu miał on być wraz z nową linią kolejową wsparciem dla istniejącej już linii Berlin - Piła - Chojnice - Tczew - Królewiec i służyć celom militarnym.
Brama mostu w Opaleniu. Źródło: Wolne Forum Gdańsk.
W 1920 roku, w chwili utworzenia Wolnego Miasta Gdańsk, most w całości znalazł się na terenie Polski, gdyż na wysokości Kwidzyna granica przebiegała nie nurtem Wisły, lecz wałem przeciwpowodziowym na wschodnim, niemieckim brzegu rzeki. Fakt, że cały opaleński most należał do Polski zaważył na jego losie. Most został rozebrany w latach 1928 - 1931, a jego przęsła zostały w 1934 roku przeniesione do Torunia, gdzie służą do dziś jako most im. marsz. Józefa Piłsudskiego. Dwa przęsła, które pozostały po przeniesieniu mostu do Torunia, gdzie Wisła jest węższa niż w Opaleniu, wykorzystano do połączenia brzegów Warty w Koninie.
Wjeżdżamy na przyczółek mostu. Jeszcze jedno spojrzenie na dolinę wydartą rzece przez człowieka...
...i ruszamy wzdłuż nasypu dawnej kolei w stronę wsi Opalenie.
Po drodze przejeżdżamy jeszcze pod wiaduktem nieczynnej kolei.
[fot. Bartek Banach]
W Opaleniu oglądamy, nie przestając jednak pedałować, barokowy kościół p.w. św. Piotra i Pawła wybudowany w 1773 roku oraz drugi ewangelicki mocno zniszczony otoczony zaniedbanym cmentarzem. Następnie wspinamy się na krawędź doliny wisły, skąd roztaczają się piękne, mimo, że chmurne i zamglone widoki na rzekę...
...by za chwilę zjechać do wsi Tymawa wzmiankowanej już w 1224 roku jako Thymaua.
W Tymawie zatrzymuję się na chwilę przy kapliczce poświeconej urodzonemu tu księdzu Alfonsowi Schulzowi, proboszczowi z Subkowych, zamordowanemu w 1940 roku w obozie hitlerowskim w Sztutowie oraz doktorom medycyny i fizyki: Janinie i Markowi Pstrokońskim, którzy zginęli w eksplozji gdańskiego wieżowca.
Ta chwila postoju spowodowała, że musiałem nadrabiać ponadkilometrowy dystans, jaki dzielił mnie od prących na północ kolegów. Doganiam ich w Nicponi i do baru przy krajowej jedynce przed Gniewem dojeżdżamy razem. Bar nazywa się Bumerang, a bumerang, na co wskazuje stan butelki, wraca...
Z krajowej jedynki piękny widok na zamek i rozlaną u jego stóp Wierzycę.
W Bumerangu jemy fasolkę po bretońsku, przeżywamy wilgoć swoich butów oraz dyskutujemy, kto dalej pojedzie jako trzeci. To w kwestii fasolki.
[fot. Marek Dąbrowski]
Po posiłku wychodzę na zewnątrz, gdzie ciągle pada i fotografuję rozlaną szeroko Wierzycę z widocznym w oddali mostkiem. Tym mostkiem wchodzi do Gniewu pieszy Szlak Dolnej Wisły. My jednak nie zdecydowaliśmy się tamtędy jechać z uwagi na wysoki stan wody i informacje, że ścieżka ta jest nieprzejezdna.
Z napełnionymi i rozgrzanymi brzuchami fotografujemy się w miejscu, gdzie fotografują się wszyscy przyjezdni, starając się jednocześnie opanować gniew wywołany aurą, po czym leniwie ruszamy dalej.
Przy zamku tylko Markowi chce się wyjmować aparat.
[fot. Marek Dąbrowski]
Za Gniewem zjeżdżamy ponownie w dolinę Wisły, a konkretnie na Nizinę Walichnowską zwaną niegdyś „wąską ziemią”. Mijamy wieś Ciepłe, gdzie kątem oka dostrzegam słupki z datą bodajże 1716 wyznaczające chyba wjazd do jakiegoś gospodarstwa. Nie zatrzymuję się jednak, by nie zostać za bardzo w tyle. Z pełnym brzuchem nie mam specjalnej ochoty na sprint. Tuż przed Gronowem zatrzymuję się jednak przy przywałowej drodze obsadzonej starymi wierzbami.
Na starych mapach węzła wodnego Biała Góra znalazłem poza Wisłą, Leniwką, Nogatem i Liwą, czyli Starym Nogatem jeszcze jedną rzekę o nazwie Brawa lub Borau. Rzeka ta to w istocie odnoga Wisły zaczynająca się na wysokości Gronowa, a uchodząca do głównego koryta na wysokości Białej Góry. Na mapie Bertrama przedstawiającej deltę Wisły w 1300 roku widać między Wisłą, a Brawą wyspę o nazwie Beru [Insel Beru]. Na niektórych mapach ten fragment lądu nazywa się Insel Küche [Wyspa Kuchenna], lub Küchewerder [Łacha Kuchenna]. Patrz mapa: Brawa [Borau]
Dzisiaj śladem po Brawie jest wąski pas drzew porastających wyschnięte starorzecze, który wraz z kilkoma oczkami wodnymi otacza wieś Kuchnia.
Deszcz, a właściwie mokre nogi plus temperatura 6 st. C. dają się nam we znaki. Zaczynamy myśleć, że skończy się to przeziębieniem. Pada nawet złowieszcza nazwa „zapalenie płuc”. Szybko jednak porzucamy temat i dajemy z siebie wszystko zwiększając tempo. Zatrzymujemy się tylko na chwilę w Walichnowach Wielkich. Tu mamy trzy punkty programu wycieczki: cmentarz mennonitów...
...XV-wieczny kościół pw. św. Jana Chrzciciela...
...oraz pochodzącą z połowy XIX wieku podcieniową kuźnię z częściowo zabudowanym podcieniem szczytowym.
Na północnym krańcu wsi wał wiślany rozdwaja się na Stary Wał i Nowy Wał, a kilkaset metrów dalej przez oba wały przechodzi droga do dawnej przeprawy promowej Walichnowy - Piekło. Niestety silny, zimny wiatr połączony z deszczem powoduje, że nawet nie wspominam kolegom o ewentualności udania się w tamtym kierunku. Wjeżdżamy do Małych Walichnów, gdzie odwiedzamy kolejny cmentarz mennonicki z dobrze zachowanym nagrobkiem właściciela majątku w Walichnowach - Richarda Brücka oraz pięknym żeliwnych krzyżem.
Przy cmentarzu bardzo ciekawy obiekt - dwupoziomowa ceglana kostnica z drewnianymi wrotami.
Za Małymi Walichnowami skręcamy w lewo i po kilkuset metrach, na odcinku których mijamy zabytkową ceglaną oborę z rzeźbą byczego łba na fasadzie, skręcamy w prawo na Międzyłęż.
Przy skrzyżowaniu stoi pomnik poświęcony ofiarom II Wojny Światowej poległym na Nizinie Walichnowskiej oraz Staroście Związku Wałowego tejże niziny - Peterowi Rudolfowi Dirksenowi.
Człowiekiem, który bardzo wsławił się swą działalnością na tych ziemiach był Holender - Peter Rudolf Dirksen, który w 1883 roku w wieku 40 lat wybrany został starostą Związku Wałowego Niziny Walichnowskiej i urząd ten pełnił do śmierci w 1904 roku.
Związek Wałowy Niziny Walichnowskiej powstał 4 sierpnia 1854 roku, kiedy to król pruski Fryderyk Wilhelm nadał status Związkowi. Dokument ten można zobaczyć w Szkole Podstawowej w Małych Walichnowach. Jest tam też Kronika Związku.
Podwalina dla tej najstarszej w Prusach Zachodnich organizacji wałowej powstała 24 lipca 1590 roku z inicjatywy osadników holenderskich. Nazywała się ona wtedy Wspólnotą Wałową Niziny Walichnowskiej. Organizacja ta w niezmiennej formie przetrwała 300 lat, z różnym skutkiem opierając się jakże często nawiedzającym te tereny powodziom.
Przyczynił się on miedzy innymi do: podwyższenia korony wału chroniącego Nizinę Walichnowską przed wodami Wisły, budowy Nowego Wału z Walichnów do Międzyłęża, budowy kolejki wąskotorowej oraz przebudowy i modernizacji stacji pomp „Nadzieja” i„Pokój” w Rybakach oraz „Zgoda” w Międzyłężu.
À propos Dirksena. We wsi minęliśmy o kilka metrów jego zbudowany w 1878 roku dom. Uświadamiam sobie to dopiero w domu i nie mogę sobie wybaczyć. Jeszcze jeden powód, by powrócić.
Warto zapamiętać słowa wykute w kamieniu:
W hołdzie wielu pokoleniom polskich, niemieckich i holenderskich osadników Niziny Walichnowskiej przez wieki zmagających się z wodnym żywiołem, będących przykładem owocnej współpracy różnych narodowości.
Te kilka słów podsumowuje i kończy moim zdaniem dyskusje jakie prowadzi się na temat roli mennonitów w kształtowaniu krajobrazu Żuław i Doliny Wisły. Lądy te wydarte zostały naturze przez Żuławian, czy mieszkańców Niziny Walichnowskiej, czy jakiegokolwiek innego miejsca. Oni tu na tej ziemi nie byli przede wszystkim Polakami, Niemcami, czy Holendrami. Nie byli katolikami, luteranami, czy mennonitami. Na pierwszym miejscu byli osadnikami, pionierami, sąsiadami, współplemieńcami, których wspólnym wrogiem, ale przecież również przyjacielem była Wisła. To oni wspólnymi siłami całych pokoleń ujarzmili tę moc. I moim skromnym zdaniem - tutaj to widać wyraźniej niż gdziekolwiek indziej. No może z czasem zrewiduje ten pogląd.
W Międzyłężu „penetruję” trzeci na trasie naszej wędrówki cmentarz mennonicki. Odnajduję tu, poza rzadko występującym na tego typu cmentarzach fantastycznie zachowanym ceglanym ogrodzeniem,...
...piękne zdobienia nagrobne: gaszone pochodnie skierowane w dół - symbol gasnącego życia i makówki - symbol snu wiecznego oraz jedną zachowaną stelę.
Tymczasem Marek i Bartek zdążyli znacznie mnie wyprzedzić. Po kilkunastu minutach sprintu doganiam Bartka i po kolejnych nie wiem ilu minutach [tu się jakoś dłużyło] dojeżdżam do śluzy Międzyłęż. Tam czeka na mnie Marek. I tu niech Cię Drogi Czytelniku nie zwiedzie wyraz twarzy mojego kolegi. Nadrabiał miną. Z powodu ostatnich kilku kilometrów wyjątkowo wyboistej drogi drugiemu końcowi jego przewodu pokarmowego nie było do śmiechu. Nie inaczej czuła się moja... no wiesz.
Po chwili dojeżdża do nas Bartek. Zdjęcie zrobiłem, gdy był jeszcze w pewnym oddaleniu, dzięki czemu nie widać, że on nie ma zamiaru nadrabiać miną.
Ostatni obraz tej wędrówki zdejmuję w Małej Słońcy, ku milczącej na szczęście dezaprobacie moich towarzyszy, czego jednak nie widać na zdjęciu. Obecność gałęzi w kadrze na pierwszym planie spowodowana jest tym, że aby w ogóle wyjąć aparat spod kurtki musiałem schować się za drzewem przed padającym poziomo deszczem. Stąd poniekąd dezaprobata moich kolegów.
Bo Mało Słońca było...
W podsumowaniu wędrówki muszę stwierdzić duży niedosyt spowodowany raczej szybkim przejazdem przez kolejne wsie. Co oczywiście tłumaczę niczym innym, aniżeli pogodą. Koniecznie muszę wrócić jeszcze w te okolice. Szczególnie na Nizinę Walichnowską, która zasługuje na to, by się tu trochę pokręcić i porozglądać. No i ten widok na Wisłę z Wiosła... My tu jeszcze wrócimy... ze Słońcem!
Do wkrótce...
WRÓĆ DO POCZĄTKU
LUB
ZAKOŃCZ WYCIECZKĘ
LUB
POCZYTAJ KOMENTARZE
LUB
ZOSTAW KOMENTARZ
↓ ↓ ↓
KATEGORIA: REGION
BORY TUCHOLSKIE / DOLINA DOLNEJ WISŁY / GDAŃSK / KASZUBY / KOCIEWIE / KOSMOS / MAZURY / POWIŚLE / SUWALSZCZYZNA / WARMIA / WYSOCZYZNA ELBLĄSKA / ZIEMIA CHEŁMIŃSKA / ZIEMIA LUBAWSKA / ŻUŁAWY
2009 -
PRZESTRZEŃ I CZAS NA KOLE PRZEMIERZA PAWEŁ BUCZKOWSKI