07 KWIETNIA 2019
NIESAMOWITE ZWROTY AKCJI
SASINIA - WIOSNA 2019
DZIEŃ 3/4
Spodziewałem się budzenia śpiewem ptaków. Tymczasem budzą mnie okrzyki „POBUDKA!, JAK SIĘ BAWICIE?!”, przeplatane głośnymi rytmami dyskotekowymi niosącymi się echem po jeziorze. Towarzyszą temu gwałtowne wybuchy śmiechu upojonych alkoholem jegomościów i przenikliwe piski białogłów w podobnym, wskazującym na spożycie, stanie. Wszystko okraszone sowicie [przepraszam za cytat] „KURWAMI” i „CHUJAMI” i to, tak w wykonaniu dżentelmenów, jak i niewiast. UROCZO!
A co najbardziej niesamowite? Otóż jest niedziela, godzina 4 nad ranem, a temperatura otoczenia wynosi -1 [słownie: minus jeden] stopień Celsjusza. „Że też im się chce” - myślę sobie, ale zaraz się reflektuję. Nie powinienem się dziwić, bujając się w hamaku nad jeziorem w niedzielę o czwartej nad ranem przy -1 stopniu Celsjusza. Każdy ma, co lubi! Tylko po co obdzielać tym swoim niesamowitym szczęściem całą okolicę?
Można by pomyśleć, że przy ujemnej temperaturze trudniej będzie zdobyć się na opuszczenie śpiwora, niż przy czterech stopniach na plusie. Nic bardziej mylnego. Tylko słońce pada na tarpa, już zaczynam się wykluwać.
Pomijając dźwięki towarzyszące mi od ponad dwóch godzin, miejsce jest bardzo ładne.
Szybkie, sprawne pakowanie, w trakcie herbata i coś na ząb i ruszam. Aha. Właśnie dowiedziałem się, że moja tygodniowa podróż będzie trwała cztery dni. Z jednej strony szkoda. Nie zdążę odwiedzić wschodniej i przede wszystkim arcyciekawej południowej części tej krainy. Z drugiej zaś strony dobre i cztery dni. A do Sasinii wrócę. Mogę ją zdobywać i na trzy razy. Bądź, co bądź, Krzywoustemu nawet do trzech razy ta sztuka się nie udała! W jakiejś nieokreślonej przyszłości można więc spodziewać się kolejnego podejścia do Ziemi Sasinów. Jako, że tę wycieczkę nazwałem roboczo „2019: ODYSEJA PRUSKA”, wypadałoby dokończyć ją jeszcze w tym roku. A więc pewnie sasińska jesień. Albo tak wymownie i z podtekstem - „Jesień Sasinów”.
Rekompensując sobie żal skrócenia wycieczki, spędzam chwilę na zaplanowaniu dzisiejszego dnia w alternatywnej wersji. Miało być tak: odwiedziny grodziska w Starym Mieście, Dąbrówno i dalej na wschód od Olsztynka. Będzie... no właśnie jeszcze nie jestem pewien. Mógłbym oczywiście jechać do Iławy, ale w końcu mam jeszcze te dwa dni. Na pewno odwiedzę dziś kilka grodzisk. Kusi mnie również Dąbrówno. A zaczynam od Długiego Grodu koło Starego Miasta. Daleko nie jadę, grodzisko widać w zasadzie z kąpieliska. Podjeżdżam drogą, potem muszę podprowadzić rower ścieżką pod górę,...
...aż wreszcie zostawiam go przy drzewie i dalej ruszam z samym aparatem.
Gród zwany Długim miał bardzo ciekawą, rozpoznawalną do dziś, trójczłonową konstrukcję, i, jak widać, chroniony jest prawem. Czy to prawo go faktycznie chroni? Trudno powiedzieć. Ale komu by się chciało przyjechać, dojść, wspiąć się po to tylko, by niszczyć. A może nie doceniam ludzi?
Według przekazów krzyżackich, w rejon jeziora Dąbrowa Mała dotarła około 1266 roku wyprawa komtura dzierzgońskiego, tłumiącego dogasające już II powstanie pruskie, a rycerze krzyżowi zdobyli wtedy broniący dostępu do lauksu gród pruski, który znajdował się nad tym jeziorem. Dogodne położenie grodu wykorzystali Krzyżacy, rozbudowując tę warownię i nadając jej nazwę Lienburg [Długi Gród], zapożyczoną z języka pruskiego [pr. ilgis - długi]. Po niespełna ćwierćwieczu krzyżacka załoga przeniosła się do Dąbrówna, a Lienburg został opuszczony.
Z wałów widać taflę jeziora Dąbrowa Mała. Oczywiście w czasach funkcjonowania gród nie był porośnięty drzewami i zasięg widoczności był duży w każdym kierunku.
Tu również, podobnie, jak w Zajączkach, czy Domkowie, znalazłem charaterystyczne obniżenie wału, zdradzające lokalizację bramy.
Oczywiście odwiedzam wszystkie trzy człony grodziska. Wyobrażam sobie, że ten ostatni, wysunięty najbardziej na południe, był najbardziej umocniony. Był bowiem prawdopodobnie ostatnim punktem obrony sasińskiej.
Opuszczam to ciekawe miejsce i postanawiam podjechać obejrzeć jeszcze wieś Stare Miasto i mały cmentarz na zachód od niej.
Stare Miasto dziś to raptem bodajże trzy chałupy i sporo ukrytych w krzakach starych fundamentów, które świadczą o niegdysiejszej świetności tej osady.
Teren wsi w dużej części przejmuje z powrotem natura.
Cmentarz osady Stare Miasto to jeden z setek starych, małych, zapomnianych cmentarzyków.
Po chwili wahania, cofam się na wschód do Dąbrówna. Sądzę bowiem, że w tym ciekawym mieście położonym malowniczo między dwoma jeziorami wiele jest do zobaczenia.
Szlak rowerowy, biegnący drogą gruntową, wyprowadza mnie wprost na dworzec kolejowy. Z wiaduktu widzę kolejne elementy infrastruktury kolejowej na, nie po raz pierwszy, odwiedzanej przeze mnie linii Samborowo - Turza Wielka.
Podjeżdżam bliżej, by obejrzeć wieżę ciśnień, niegdyś stały element towarzyszący stacjom kolejowym...
...oraz zabudowania dworca, które pełnią dziś funkcję mieszkalną.
Nieistniejącym torem jadę zwiedzić resztę miasta.
Zatrzymuję się na chwilę przy wzniesionym w 1865 roku, neogotyckim kościele p.w. św. Jana Nepomucena i Najświętszej Maryi Panny.
Niedaleko od kościoła, nad jeziorem Dąbrowa Mała znajduję krzyżacki gródek strażniczy, założony na planie prostokąta jeszcze przed lokowaniem miasta, a więc przed 1326 rokiem. To tu najpewniej ulokowała się załoga krzyżacka po opuszczeniu Długiego Grodu.
Co ciekawe nadali oni nowej lokalizacji tę samą nazwę, jaką posiadał gród na północno-zachodnim brzegu jeziora Dąbrowa Mała - Lienburg, z czasem przekształconą w Gilgenburg.
W latach 20-tych ubiegłego wieku, na wybrukowanym kamieniami majdanie gródka wzniesiono pomnik pamięci ofiar Wielkiej Wojny.
Krzyżacy natomiast po umocnieniu się na terenie dzisiejszego Dąbrówna, wybudowali nieopodal zamek, z którego do dziś zostało wcale nie więcej niż z pruskiego grodu w Starym Mieście. Tam góra ziemi, tu kupka kamieni.
Ponownie zjeżdżam nad jezioro Dąbrowa Mała i przejeżdżam się ścieżką rowerową nad brzegiem, oglądając po drodze kościół Ewangelicko - Metodystyczny wzniesiony na początku XVII wieku, pozostałości murów miejskich oraz jedyną zachowaną basztę - tak zwaną Wieżę Dzwonów.
Na koniec odwiedzam jeszcze sypiący się budynek dawnej synagogi wybudowanej w 1885 roku. Podobno w czasie kryształowej nocy [9/10.11.1938], Niemcy nie podpalili jej, obawiając się pożaru własnych domów z nią sąsiadujących.
Opuszczam miasto drogą na zachód. Zmierzam do Gutowa. Charakter tej wycieczki niech odda poniższe zdjęcie. Jeden podjazd jeszcze się nie skończył, a następny już widać. Dziś przynajmniej nie wieje.
Ale krajobrazy za to ciekawe. Tu akurat taki przetrzebiony przez drwala, ale ciekawy widok z samotnym świerkiem. Wpadł mi w oko.
Gdzieś przed Gutowem robię sobie przerwę w czasie jazdy po tarce i odnajduję głaz. Mały głaz. Kamień w zasadzie. Wyjątkowy kształt, w którym Erich von Däniken upatrywałby zapewne wizerunku Boskiego Kosmity, mógłby predestynować go do miana głazu ofiarnego. Kolejnego domniemanego głazu ofiarnego, bo dziś tylko tak można o nich mówić. Ale raczej nie sądzę. Trochę za mały. Konia by na nim nie złożyli w ofierze. Może wiewiórkę.
Wróciwszy na ziemię lubawską, docieram do Gutowa, gdzie mijam obojętnie otwarty sklep spożywczy, bo wiem, że w Łążynie będzie sklep czynny do wieczora. Ha! Moc internetów. Odwiedzam za to miejsce mordu i pamięci więźniarek podobozu Stuthoff.
Skręcać? Nie skręcać? Skręcam!
Z Gutowa wyjeżdżam pod sporą górę i nie byłoby w tym nic niezwykłego, wszak górek mam na koncie sporo, gdyby nie to, że pomyliłem drogę. Zamiast jechać na Lesiak ruszyłem bezpośrednio na Łążyn, omijając tym sposobem bardzo ciekawe miejsce. Plusem jest fakt, że teraz mogę sobie zjechać... z powrotem do Gutowa.
Ponowny wyjazd z Gutowa, tym razem w kierunku Lesiaka, skutkuje już po kilkuset metrach takim oto widokiem.
Majdan grodu w okolicy osady Lesiak podobno został pokryty kamiennym brukiem, dlatego gród przetrwał do naszych czasów w niewiele zmienionej formie. Oczywiście jeśli chodzi o jego część ziemną, bo i tu trzeba sobie w wyobraźni dodać palisadę, bramę, zabudowania itp. Ja sobie wyobrażam te grody mniej więcej tak, jak wygląda dziś rekonstrukcja grodu w Owidzu. Kto nie widział - polecam.
Oczywiście, co robię? No jasne, wspinam się na wały, zostawiwszy rower na skraju pola. A na szczycie?
Parafrazując słowa Laski: Bruku nie ma, ale też jest zajebiście.
A tam cały czas ujada jakiś pies rasy zaczepno-obronnej.
Jeszcze na pożegnanie zdejmuję grodzisko w całej okazałości, przy spazmatycznym ujadaniu wspomnianego psa...
...i w trosce o zdrowie psychiczne zwierzaka, niezwłocznie ruszam dalej. Teraz już do celu dzisiejszego odcinka. Grodzisko w Łążynie dostrzegam z trasy z dużej odległości. Czyż nie jest wspaniałe? Nie! Jest spektakularne! A jest go tylko pół, o czym później.
Pierwszym, co znajduję po dotarciu do Łążna jest skamieniała dziewczyna.
A oto jej historia:
Niezwłocznie też podjeżdżam do grodziska, bo światło fajne.
Kolejny wspaniały relikt grodu pruskiego. Największe wrażenie robią na mnie grodziska niezalesione. Widoczne z daleka i dające pojęcie, jak wyglądały w średniowiecznym krajobrazie. A także, jak wyglądał krajobraz ze szczytu.
Według jednej z dwóch sprzecznych teorii tu mógł rezydować Warpoda - wódz pruski - pan Lanzanii. Cześć historyków uważa jednak, że Lanzania to nie okolice dzisiejszego Łążyna, lecz kraina leżąca nad Zalewem Wiślanym.
Pan, wódz, władca, czy, jak nawet podają niektórzy, książe, w przypadku Prusów jest dość niefortunnym i mylącym określeniem, z uwagi na to, że Prusowie nie mieli nikogo pokroju władcy. Najważniejsze decyzje podejmowała rada starszych danego lauksu, natomiast przywódcę wybierano jedynie na czas najazdów wroga, bądź wypraw łupieżczych.
Cofam się do centrum wsi, gdzie robię małe zakupy. Potem szukam jakiegoś miejsca, gdzie mógłbym się chociaż trochę opłukać. Znajduję je nad małym potoczkiem wypływającym z jeziora Zwiniarz. Wprawdzie jestem tu jak na scenie przejeżdżającej samochodami widowni, ale co tam. Znam ich? Zobaczę jeszcze kiedyś?
Podczas chwili spędzonej na grodzisku, przeszło mi przez myśl, żeby tu się rozbić. Piękny widok na jezioro, odkryty wschodni horyzont dający nadzieję na piękne widoki podczas wschodu słońca, no i nocleg na grodzisku pruskim! Jednakże zdecydowałem się je minąć i oddalić nieco na zachód w obawie przed imprezowo nastawionym towarzystwem.
Znajduję dogodne miejsce w lesie około pół kilometra na zachód od grodziska i znów zaczynam od rozbicia obozu, co w przypadku tarpa i hamaka nie zajmuje zbyt wiele czasu.
Potem kolacja, podczas której słyszę dźwięki rozpoczynającej się imprezy na grodzisku. Dobrze, że się nie skusiłem.
Resztę wieczoru spędzam na słuchaniu śpiewu ptaków,...
...który mnie usypia i...
KATEGORIA: REGION
BORY TUCHOLSKIE / DOLINA DOLNEJ WISŁY / GDAŃSK / KASZUBY / KOCIEWIE / KOSMOS / MAZURY / POWIŚLE / SUWALSZCZYZNA / WARMIA / WYSOCZYZNA ELBLĄSKA / ZIEMIA CHEŁMIŃSKA / ZIEMIA LUBAWSKA / ŻUŁAWY
2009 -
PRZESTRZEŃ I CZAS NA KOLE PRZEMIERZA PAWEŁ BUCZKOWSKI