06 KWIETNIA 2019
Z WIATREM I POD WIATR
SASINIA - WIOSNA 2019
DZIEŃ 2/4
W nocy temperatura spadła do 4 stopni powyżej zera. Nie jest źle. Spodziewałem się niższych temperatur. I jestem na nie przygotowany. Wiatr hulał całą noc i teraz również nie zamierza odpuszczać. Wychodzę, aczkolwiek niechętnie, ze śpiwora i szybko składam swoją sypialnię.
Podobnie, jak wczoraj na górę, dziś na raty znoszę swój dobytek pod wieżę i zaczynam szykować śniadanie.
Podczas, gdy woda gotuje się znów za kamieniem, ja cofam się na wieżę, by obejrzeć rozległą panoramę Sasinii, którą zaczęło zalewać poranne słońce. Bóg powrócił.
Następnie, w szybko podgrzewającym atmosferę słońcu, śniadam.
Opuszczam Górę Dylewską przy silnym wietrze i coraz wyżej wznoszącym się słońcu.
W drodze przez Park Krajobrazowy Wzgórz Dylewskich natura rzuca mi kłody pod nogi. Ze sporym sakwojażem nie jest łatwo pokonać takie przeszkody.
Kilka chwil później docieram do małego śródleśnego jeziora.
Siedemnaście tysięcy lat temu od cofającego się lodowca skandynawskiego oderwała się wielka bryła lodu. Lód ten topiąc się dał początek jezioru zwanemu niegdyś Sałk.
W 1807 roku mieszkańcy Pietrzwałdu zabili kilku stacjonujących w okolicy żołnierzy francuskich, z zemsty za gwałt na miejscowej dziewczynie, a zwłoki zabitych utopili w jeziorze, które od tej pory zwie się Jeziorem Francuskim. W odwecie żołnierze Napoleona powiesili kilku chłopów z Pietrzwałdu. Ale nie wiadomo na którym drzewie, więc upamiętnieni topograficznie są jedynie Francuzi.
Wiosna na każdym kroku już zaznacza swą obecność. Temperatura choć niska w nocy to po wstaniu słońca gwałtownie się podnosi. Wyjechawszy z lasu zaczynam zdejmować z siebie warstwy.
Wspominałem, że będzie to podróż w poszukiwaniu między innymi domniemanych pruskich głazów ofiarnych, postanawiam więc podjąć drugą próbę znalezienia tak zwanego Głazu Ofiarnego między Pietrzwałdem, a Wysoką Wsią. Cofam się zatem kilkaset metrów w stronę tej ostatniej. Głazów w całej okolicy jest niemało. Jeden sporej wielkości nawet mijam po drodze. Jednak ten konkretny głaz, którego szukam, jest z pewnych względów wyjątkowy.
Wróciwszy w miejsce, gdzie wczoraj szukałem głazu, szybko orientuję się, że szukałem nie po tej stronie drogi. Z tej strony i w pełnym świetle dnia widać doskonale grupę starych dorodnych buków wskazujących prawdopodobną lokalizację głazu. Zostawiam rower i ruszam przez chaszcze z aparatem.
Po chwili jestem na miejscu i co ważniejsze, jest też głaz. Ogrodzony i pięknie opisany.
Widoczne otwory i rowki, które w wyobraźni ludowej wzięto za pozostałości rytualnego wykorzystania głazu przez Prusów do składania ofiar z ludzi i koni, w rzeczywistości miały zupełnie inne zastosowanie. Nie wiadomo na pewno, czy kamień ten służył do składania ofiar. Jest to niewykluczone. Jednak to nie składaniu ofiar służyły te otwory. Zostały one wykute w celu rozsadzenia głazu. Miały zostać w nie wbite wysuszone latem drewniane pale, które później nasiąknąwszy wodą miały zamarznąć i rozsadzić głaz. Z jakiegoś powodu kamieniarze zaniechali prac nad głazem i dzięki temu mamy tu podobno jedyny w Europie zachowany oryginalny obiekt, obrazujący tę technikę kamieniarską.
Jak widać legenda o pogańskim ołtarzu jest tak silna, że do dziś można zastać na nim ofiary. Na szczęście nie z ludzi, czy koni, lecz z chleba.
Nadrobiwszy z nieskrywaną satysfakcją tę zaległość dnia poprzedniego, ruszam na północną granicę Sasinii ku Ostródzie. Być może śladami Krzywoustego. Jeśli nawet, to niewspółmiernie wygodniej, szybciej i bezpieczniej. Zatrzymuję się tylko jeszcze w sklepie w Pietrzwałdzie. Sklep wygląda, jakby dziś kończył działalność. Chociaż żadnych promocji, czy wyprzedaży się nie dopatrzyłem. Chwila przy stoliku koło sklepu potwierdza znaną mi już dobrze regułę, że historia jest wszędzie. Goście tego przybytku gaszą szlugi w niegdyś ekskluzywnym i drogim produkcie z, należącej do Helmutha Fischera, lęborskiej fabryki pieców.
W drodze do Ostródy mijam małą wieś Rudno, gdzie na chwilę zatrzymuję się przy starym cmentarzu ewangelickim.
Promienie słoneczne padają pod idealnym kątem, uwypuklając napisy na większości nagrobków.
Kierunek jazdy zmienia się kilkakrotnie, co, przy stałym kierunku wiatru, uatrakcyjnia pedałowanie. Jadę raz z górki i z wiatrem, bijąc dzisiejsze rekordy prędkości...
...a po chwili pod górę również z wiatrem, tyle, że w twarz [tzw. wmordewind]. I choć zdjęcie tego w najmniejszym stopniu nie oddaje, to tu z kolei szybciej bym chyba stał niż jechał.
Najwcześniej umocnionym miejscem w okolicy dzisiejszej Ostródy był podobno gród w pobliżu dzisiejszej osady Lesiak nad Morlińską Strugą. Miejsce to jednak mijam i dojeżdżam do Ornowa, gdzie najpierw oglądam XIV-wieczny kościół pw. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny...
...a następnie zatrzymuję się przy kolejnym grodzisku, zlokalizowanym u ujścia Strugi Morlińskiej do jeziora o tej samej nazwie.
Naturalnie wdrapuję się na majdan, bo akurat nie strzelają.
Kilkanaście minut później jestem w Ostródzie. Oczywiście całego miasta nie zwiedzę, ale zamierzam zobaczyć kilka miejsc wyczytanych z informatora.
Ostródzie początek dała wybudowana przez Krzyżaków około 1270 roku drewniana strażnica, która została w późniejszym czasie przebudowana w zamek. Drwęca wówczas uchodziła do jeziora dwoma korytami i właśnie na wyspie między nimi powstał ów zamek. Sądzę, że w czasach przedkrzyżackich w rozwidleniu Drwęcy funkcjonował gród pruski, choć nie znalazłem o nim żadnych informacji. Trudno sobie po prostu wyobrazić niewykorzystaną tak strategiczną lokalizację.
Jeśli chodzi o samo miasto to nie będę się rozpisywał. Przytoczę jedną informację, która wiąże się z moimi dalszymi planami na dziś. Mianowicie 18 lipca 1410 roku, po bitwie na polach Grunwaldu rycerz Mikołaj z pobliskiego Durąga zajął miasto, oczyścił zamek z Krzyżaków i oddał go we władanie królowi Władysławowi Jagielle.
Aha. Jeszcze taka ciekawostka. W 1807 na zamku kwaterował generał w służbie Napoleona - Józef Zajączek.
Zajączek! W Sasinii!
Sam cesarz również przebywał na zamku, ale byłem już w tylu miejscach, które szczycą się niegdysiejszymi odwiedzinami Napoleona, że nie robi to już na mnie wrażenia.
Ostródzianie mają naprawdę wspaniałe miejsce do wypoczynku. Mam na myśli bulwar nad jeziorem Drwęckim. Jednak, jak dla mnie, za dużo ludzi. Ścieżką rowerową dojeżdżam do Wieży Bismarcka.
Jedna spośród 173 wzniesionych w całej Europie i chyba z 250 na świecie wież wyrażających niemiecką dumę narodową oraz sławiących Premiera Prus, a przede wszystkim kanclerza II Rzeszy zwanego Żelaznym Kanclerzem. Otto von Bismarck, bo o nim mowa, wsławił się przede wszystkim doprowadzeniem do zjednoczenia Niemiec w 1871 roku i powstania w efekcie Cesarstwa Niemieckiego, czyli II Rzeszy. Nie dziwi więc fakt powstania tylu monumentalnych pomników kanclerza.
Przez prawie połowę swojego niespełna 20-letniego kanclerstwa Bismarck prowadził tzw. Kulturkampf polegający na walce z kościołem katolickim i intensywnej germanizacji ludności polskiej. Nic więc dziwnego, że spośród 40 wież znajdujących się na terenie Polski zachowało się zaledwie 17. A większość z nich w ruinie.
Tej udało się przetrwać do dziś. 21 metrowa wieża, wzniesiona w latach 1901-1902 i przebudowana w okresie międzywojennym jest o tyle ciekawa, że najstarsza na terenie Prus. Podobno zdobiącą ją płaskorzeźbę przedstawiającą Bismarcka usunięto dopiero w 1975 roku. Ot, takie drobne niedopatrzenie.
Trzecim obiektem, który chciałem w Ostródzie zobaczyć, jest najstarszy tutejszy cmentarz, pochodzący z XVIII wieku. Wejścia na Polską Górkę, bo tak się ów cmentarz nazywa, strzeże brama z 1834 roku.
Polska Górka to z tej strony konkretna górka, w związku z czym rower zostawiam przy bramie, a co za tym idzie nie zapuszczam się na teren cmentarza zbyt głęboko, żeby nie zostać zmuszony do kontynuowania podróży per pedes.
Opuszczam miasto w kierunku południowo-wschodnim. Jadę na Durąg. Często dziś wspominam o wietrze. Wiatr wieje z południowego wschodu, więc... Tak, permanentny wmordewind. Dodatkową atrakcją, jest fakt, że będę głównie jechał pod górę, wracam bowiem na masyw wzgórz dylewskich. Najpierw przecinam krajową 16. W bezpośrednim sąsiedztwie widocznego w głębi mostu znajduje się wspomniana domniemana kolebka osadnictwa okołoostródzkiego - grodzisko Lesiak.
Trochę zaaferowany pięknem krajobrazów, trochę by odpocząć od wspinania się pod górę i wiatr, zatrzymuję się i kilka chwil spędzam z okiem przy wizjerze aparatu.
Dojeżdżam do Durąga. Przed wsią mijam po lewej, ukryte dziś w lesie, krzyżackie założenie obronne, zwane Zamkową Górą. Była to najpewniej warownia wspomnianego w Ostródzie rycerza Mikołaja, choć przed podbojem zapewne w tym miejscu był gród pruski. Zatrzymuję się dopiero na końcu wsi na starym cmentarzu.
Cmentarz składa się z dwóch części: współczesnej, katolickiej oraz starej, ewangelickiej. Fizycznie obu części cmentarza nic nie dzieli, ale granicę między mini widać od razu. Nowa część cmentarza jest zadbana, stara natomiast jest zarośnięta i zapomniana. To przykre. Ja wiem, że nie ma tu krewnych ludzi spoczywających w starych grobach, ale żeby groby zarastały chaszczami i niszczały? No nie! Do obu części cmentarza prowadzą dwa osobne wejścia, co dodatkowo podkreśla podział.
Na cmentarzu znajduje się zruinowana klasycystyczna kaplica z początku XIX wieku. To grobowiec rodziny Weissermel, wokół którego narosło wiele legend i opowieści o duchach i tajemnych mocach.
W Pancerzynie za Durągiem nawierzchnia zmienia się na piach i doprowadza mnie do mocno rozciągniętego w przestrzeni Domkowa. Skręcam w pierwszą w lewo i w jednym z kolejnych domostw pytam o drogę do grodziska, zwanego przez tubylców Pogańską Górą. Dobrze trafiam, bo mieszkańcy nie dość, że doskonale wiedzą, jak dojść, nie dość, że objaśniają mi drogę, to jeszcze mają sporą wiedzę na temat Sasinów i samego grodu. Rozmawiamy więc kilka minut, po czym zjeżdżam niby drogą, niby ścieżką w wąwóz.
Po chwili trafiam w fantastyczne miejsce. Rozszerzająca się dolina Grabiczka - niewielkiego dopływu Drwęcy. Dolina jest cicha, bardzo malownicza, usiana przylaszczkami i objęta ochroną w postaci rezerwatu. Przy okazji argument przemawiający za organizacją wypadu po grodziskach w kwietniu. Przejrzystość krajobrazu. Brak liści powoduje, że już stąd widzę zarys grodziska.
Przez miejsce po młynie na Grabiczku dojeżdżam do posesji, gdzie pytam o możliwość przejścia przez grunty będące prywatną własnością. Zgodę taką otrzymawszy, jadę łąką ku grodzisku. Rower zostawiam w miejscu, gdzie znajdowała się osada przygrodowa...
...a sam ruszam na eksplorację.
Jest to bez wątpienia najpiękniejsze grodzisko, jakie odwiedziłem podczas swoich wycieczek. To oczywiście jest sprawa indywidualna, ale bezsprzecznie są tu wspaniale zarysowane elementy dawnego grodu: majdan okolony wysokimi wałami z, podobnym, jak na Sassenpile, obniżeniem bramnym, dojście do bramy, sucha fosa broniąca grodu od strony osady.
Do pełni obrazu należy wyobrazić sobie na wale wysoką palisadę z bali drewnianych, a na majdanie zabudowania i może jakąś wieżę.
Głęboko na dnie doliny wije się wstążka Grabiczka. I znowu, nie chciałbym atakować z tej strony. Ba, bawet dziś nie chciałbym z tej strony podchodzić.
Oględziny suchej fosy w południowej części grodziska przynoszą jeszcze jedno odkrycie. Przypadkowa prawdopodobnie odkrywka ujawnia prawdziwą, kamienno-ziemną konstrukcję grodu.
Niechętnie opuszczam to miejsce. Tuż przed odjazdem rzucam jeszcze okiem aparatu na szczyt grodziska.
Ruszam z nadzieją na sklep w Dylewie oraz na dobre miejsce noclegowe w Starym Mieście. Dojazdowi do grodziska od strony południowej towarzyszą takie widoki.
Szybkie zakupy w Dylewie, bo słońce już zbliża się do horyzontu.
Najwyższa pora szukać miejsca do spania. Tym razem z dostępem do wody. Co jakiś czas wypada się umyć. Szybki wybór pada na północny brzeg jeziora Dąbrowa Mała. Na miejsce zajeżdżam o zachodzie.
Okazuje się, że to jest coś w rodzaju gminnego kąpieliska. Nie chcę szukać lepszego miejsca, więc rozbijam się tu, ale przezornie jakieś 50 metrów od miejsca na ognisko i pomostu. Najpierw rozbijam obóz, potem zmywam z siebie dwudniowy trud pedałowania po drogach i bezdrożach Sasini, następnie przygotowuję i jem szybką obiadokolację i kładę się spać. Wiatr ustaje. Tylko w uszach jeszcze szumi po całym dniu słuchania jego opowieści.
Do jutra.
KATEGORIA: REGION
BORY TUCHOLSKIE / DOLINA DOLNEJ WISŁY / GDAŃSK / KASZUBY / KOCIEWIE / KOSMOS / MAZURY / POWIŚLE / SUWALSZCZYZNA / WARMIA / WYSOCZYZNA ELBLĄSKA / ZIEMIA CHEŁMIŃSKA / ZIEMIA LUBAWSKA / ŻUŁAWY
2009 -
PRZESTRZEŃ I CZAS NA KOLE PRZEMIERZA PAWEŁ BUCZKOWSKI