29 SIERPNIA 2015
WARMIŃSKI SALON ŁAZIENEK
Byłem na Żuławach, byłem na Wysoczyźnie Elbląskiej, byłem w Pogezanii, byłem na Mazurach i na Suwalszczyźnie i wcale się nie chwalę. Jeśli spojrzeć na mapę to pozostała w całym tym moim bywaniu jedna biała plama - Warmia. Wprawdzie zahaczyłem o nią podczas wędrówki „Pierwsza wizyta u Dohnów”, ale to było zaledwie muśnięcie. Nadszedł czas, by nadrobić tę zaległość. Ruszamy na Warmię. A tytuł tej wędrówki, jeszcze w czasie jej trwania, podsunął mi Ryszard w reakcji na niecodzienny widok na trasie.
Historia tej wędrówki zaczyna się od liczb pierwszych. Od końca:
11 osób powiadomiłem o wycieczce;
7 osób było zainteresowanych wzięciem udziału;
5 osób ostatecznie potwierdziło uczestnictwo;
3 osoby faktycznie wzięły udział;
2 były plany - tzn. poza planem głównym miałem też plan B na okoliczność wyjazdu w pojedynkę;
Magia liczb.
Spotykamy się o czwartej z minutami rano [dobra, nie oszukujmy się, to była noc] i zapakowawszy rowery na bagażnik ruszamy na wschód. Droga mija nam szybko i przyjemnie przy dźwiękach płynących z legendarnej płyty „The Frieds Of Mr. Cairo” Vangelisa Papatanasiou i Jona Andersona. Tuż przed szóstą parkujemy w Ornecie przy wzniesionym w 1375 roku ratuszu.
Rumaków dosiadamy dokładnie o 0605, jak pokazuje zegar na ratuszowej wieżyczce, w której znajduje się najstarszy na Warmii dzwon z 1384 roku.
Jest chłodno... na razie. Doubieramy się w bluzy i ruszamy na krótki objazd miasta, którego nazwa wywodzi się od staropruskiego słowa wormedythin, oznaczającego pole. Jak podaje serwis Orneta.pl, ciekawostką jest istnienie już od początku XV wieku równoległej polskiej nazwy. Kronikarze opisujący miasto nazywali je Wormditt i zwykle dodawali polską nazwę - Orneta. Wydaje mi się, że polska, obowiązująca do dziś nazwa pojawiła się wyjątkowo wcześnie, gdyż początek miasta datuje się na 26 marca 1313 roku, a więc raptem stulecie wcześniej.
Bliskie rozmieszczenie interesujących nas obiektów nie pozwala rozgrzać się jazdą. Zatrzymujemy się kilkanaście metrów od ratusza przy gotyckim kościele pw. św. Jana Chrzciciela. We wnętrzu dominuje późniejszy, barokowy wystrój. Na szczególną uwagę zasługują gotyckie malowidła.
W kościele akurat zbierają się wierni na mszę, nie szalejemy więc w środku z aparatami. Po obejrzeniu wnętrza obchodzimy świątynię. Naszą uwagę zwracają, niestraszne gołębiom, rzygacze,...
[Fot. Sebastian Szłapa]
...mnogość ozdobnych cegieł...
...oraz gra świateł wschodzącego słońca na murach kościoła.
No i ta brzózka!
Odwiedzony przez nas kościół nie jest jedyną świątynią w mieście tak, jak katolicyzm nie był jedynym wyznaniem praktykowanym przez jego mieszkańców. Postanawiamy odszukać jeszcze dwie świątynie niekatolickie: cerkiew oraz synagogę, ale w pierwszej kolejności jedziemy zobaczyć zamek...
No nie, oczywiście w Ornecie nie ma zamku. Ale był.
Chciałem zobaczyć te piwnice. Nawet pisałem do dyrekcji szkoły w tej sprawie, ale nie uzyskałem odpowiedzi. Dziś szkoła zamknięta. Tłumaczę sobie, że pewnie i tak niewiele tracę, szczególnie, że sklepienie kolebkowe, choć z końca XIX wieku, to ja mam nad biurkiem w pracy. Widzę je za każdym razem, gdy się przeciągam :-). Oczywiście żartuję. Powaga stanowiska i natłok obowiązków nie pozwala mi na takie fanaberie, jak przeciąganie.
Na południu wypatruję już kopułę małego kościółka. Podejrzewam, że to poszukiwana przez nas cerkiew, więc, nie wyjmując aparatu przy szkole, ruszamy dalej. Podjechawszy do świątyni, dowiadujemy się, że to cerkiew greckokatolicka, nazywana również unicką. Jednak to ostatnie określenie, uznawane przez prawosławnych za pejoratywne, jest zastępowane terminem „katolicki kościół wschodni” w odróżnieniu od katolicyzmu zachodniego. Czyli jednak, wbrew temu, co napisałem wyżej, też katolicy. Cerkiew ma od 2010 roku wezwanie błogosławionego Emiliana Kowcza.
Przy okazji dowiaduję się, o czym nie miałem pojęcia, że ilość tak charakterystycznych dla cerkwi kopuł nie jest pozbawiona znaczenia:
1 kopuła symbolizuje jedynego Boga;
2 kopuły symbolizują 2 natury Jezusa Chrystusa;
3 kopuły symbolizują Trójcę Świętą;
5 kopuł symbolizuje Jezusa Chrystusa i 4 ewangelistów;
7 kopuł symbolizuje 7 sakramentów;
9 kopuł symbolizuje 9 stopni anielskich;
13 kopuł symbolizuje Jezusa Chrystusa i 12 apostołów;
33 kopuły symbolizują 33 lata życia Jezusa Chrystusa na ziemi.
Jedziemy szukać trzeciej orneckiej świątyni. I tu jest stosunkowo najtrudniej, albowiem ten, wzniesiony w 1890 roku, budynek pełni dziś rolę domu mieszkalnego [Kopernika 24] i nic w jego wyglądzie nie zdradza wcześniejszego przeznaczenia.
Orneta. Dawna synagoga z 1890 roku.
Niektóre źródła podają datę 1849, błędnie łącząc ją ze zdjęciem poszukiwanego przez nas budynku. Poszperałem trochę i najprawdopodobniej w Ornecie była jeszcze starsza synagoga [właśnie z 1849 roku], która dziś również pełni funkcję mieszkalną. Znajdowała się przy ulicy Zamkowej. Żeby było ciekawiej w drodze do cerkwi, przejeżdżaliśmy przy niej dwukrotnie, nie orientując się, co mijamy.
Podjeżdżamy nad pobliskie jezioro Mieczowe.
Wracając, jeszcze raz zatrzymuję się przy synagodze. Podoba mi się gra cieni na, wyraźnie nowszej od bryły budynku, wieży.
Ostatnim obiektem, który postanowiłem zobaczyć w Ornecie, ale oczywiście nie ostatnim interesującym obiektem w tym mieście, jest dworzec. Dworzec, mimo, że pociągi cięgle jeszcze tędy jeżdżą, pełni, jak mi się wydaje, rolę mieszkalną.
Na peronie odnajdujemy brzuchonoga, który zdaje się być znakomitą personifikacją [powinienem napisać gastropodafikacją] podróży koleją.
Wracamy do głównej drogi na Lidzbark Warmiński i po przejechaniu pod wiaduktem skręcamy w lewo na Krosno. Po niecałym kilometrze na kilka godzin opuszczamy asfalt, wjeżdżając na starotorze relacji Orneta - Lidzbark, którym biegnie ścieżka rowerowa wybudowana w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego Warmia i Mazury 2007 - 2013 i przy współfinansowaniu przez Unię Europejską.
Świat czuje pociąg do Wałbrzycha, Syryjczycy do kraju Angeli, a Ryszard do rowerowych wycieczek. I tylko ta ostatnia informacja sprawia mi radość. Znalazłem kolejnego wariata, który nie boi się wstać w środku nocy po to tylko, by napić się ze mną kawy gdzieś na kompletnym zadupiu. Z tego miejsca przepraszam wszystkich... zadupian.
Ryszard na szlaku.
Ze ścieżki wypatruję charakterystycznych wieżyczek sanktuarium maryjnego w Krośnie. Nie podjeżdżamy tam teraz z premedytacją [moją], wieczorem bowiem będzie lepsze światło, jeśli wcześniej się nie „skończy”.
Ścieżką po starotorzu jedzie się bardzo dobrze. Wprawdzie na utwardzonej tłuczniem drodze miejscami pojawiają się luźne kamienie, ale nawet moje półtoracalowe [szerokość] opony dają radę. Niewątpliwą zaletą jazdy starotorzem jest żaden, ewentualnie na dalszych odcinkach, znikomy ruch samochodowy i obcowanie z przyrodą. Wielokrotnie zatrzymujemy się na trasie w celu uwiecznienia jakiegoś „małego szczęścia przy drodze”. W tym przypadku jest to ślimak alpinista [właściwie łubinista].
Jeszcze przed pierwszą stacją, gdzie planujemy śniadanie, mamy kilka dłuższych, nieoczekiwanych postojów. Związane są one z moim i Ryszarda zamiłowaniem do patrzenia kadrami na świat oraz urokiem mijanych okolic. Podczas jednego z takich postojów czekamy na Ryszarda na tyle długo, że porastamy pajęczynami.
A tak poważnie to czekamy cierpliwie. Absolutnie nie niepokoję się, bo trochę znam Ryszarda. Mało tego. Wiem, co go zatrzymało. Pióropusze trzcin pokryte kropelkami rosy.
Nareszcie doczekujemy się Ryszarda...
...i ruszamy w kierunku stacji Opin [Open]. Według mapy z 1932 roku stacja znajdowała się po prawej stronie toru, tuż za wiaduktem. Dojeżdżamy do wiaduktu, który jest w ciągłej, choć nie intensywnej eksploatacji. Górą biegnie droga polna.
Jedynym śladem po stacji Opin [Open], jaki odnajdujemy, jest płaskie, równe rozszerzenie na poziomie torowiska. Tu znajdowała się bocznica konieczna do mijania się pociągów na tej jednotorowej linii oraz budynek stacyjny.
Jakiś kilometr dalej odnajdujemy niewyraźną drogę w prawo i ruszamy nią do wsi Opin. Interesuje nas kościół pw. Znalezienia Krzyża Świętego wzniesiony w końcu XIV wieku. Wieża kościoła, jak to zwykle bywa, jest dużo młodsza, bo dobudowano ją w 1830 roku w miejsce wcześniejszej, drewnianej. Ceglana wieża została obniżona w 1950 roku, w związku z czym dziś trudno ją wypatrzeć w panoramie wsi. Ukryta jest w kępie drzew. We wnęce na wschodniej ścianie znajduje się rzeźba Matki Boskiej z Dzieciątkiem.
Przy kościele oglądamy stary cmentarz...
...na którym odnajduję taki oto tajemniczy, ale dziś bezimienny nagrobek.
Warto było zjechać z toru, żeby odwiedzić tę małą wieś. Ale pora wracać. Postanawiamy nie wracać tą samą, zapomnianą trochę dróżką, ale pojechać regularną drogą do miniętego niedawno wiaduktu. W ten sposób zataczamy pętlę. Po drodze do wiaduktu zatrzymujemy się na chwilę przy kapliczce, jakich to na Warmii jest mnóstwo. Wiadukt zaś ukryty jest przed naszymi oczyma w kępie drzew.
Kawałek dalej schodzimy z wiaduktu stromymi schodkami...
...z powrotem na tor...
...po czym ruszamy w dalszą drogę.
[Fot. Sebastian Szłapa]
Po chwili dojeżdżamy do kolejnego wiaduktu o tej samej konstrukcji, ale nieco odmiennej historii.
[Fot. Sebastian Szłapa]
Ruch po wiadukcie nie odbywa się od dobrych kilkudziesięciu lat. Nie liczę oczywiście dzikich zwierząt, w tym tych z gatunku Turystus Ciekawskus. Wiadukt pozbawiony jest balustrad, za to gęsto porośnięty drzewami.
Kręcimy się tutaj kilka minut.
Niedaleko za wiaduktem wyjeżdżamy spośród drzew i otwiera się nam widok na Opener Wald [jak czytam na mapie z 1932 roku] czyli Las Opiński.
Po ponownym wjechaniu do lasu, nieoczekiwanie trafiamy na... stację kolejową. Jest wiata, stoliki, ławki i kibelek. Wszystko fajnie, tylko w tym miejscu nie było żadnej stacji. Dziwne, że nadano nazwę Opin miejscu oddalonemu o ponad 3,5 kilometra od pierwotnej lokalizacji dawnej stacji.
Na stacji „Nigdzie”.
Posilamy się tu kanapkami, a następnie idziemy do lasu na deser. Ryszard wyrazem twarzy humanitarnie uśmierca jeżyny przed spożyciem.
Na starej mapie znalazłem nieopodal toru miejsce oznaczone KD Schanze. KD oznacza Kulturgeschichtliche Denkmal, co można tłumaczyć jako pomnik historii. Schanze to szaniec, okop. Nie wiem, czego można się po takim oznaczeniu i co za tym idzie po tym miejscu spodziewać i przede wszystkim, co zachowało się w tym miejscu do dziś. Namawiam jednak kolegów na wypad w las. Mapa, mimo iż chwilami prowadzi nas ledwo rozpoznawalnymi, od lat nieużywanymi drogami, robi to bezbłędnie...
...i po kilkunastu minutach jesteśmy na miejscu. Miejsce oznaczone KD Schanze okazuje się być miejscem jakiejś bitwy. Trudno znaleźć jakieś konkretne informacje na ten temat. Niewykluczone, że chodzi o mającą prawdopodobnie tu miejsce potyczkę Rosjan i Francuzów z lutego 1807 roku. Dziś można odnaleźć wyraźne długie okopy ciągnące się łukiem przez śródleśną polankę i znikające w gęstym lesie.
Następnie regularną drogą jedziemy chwilę w kierunku Wolnicy, ale w pewnym momencie skręcamy w lewo w grząską piaszczystą drogę biegnącą w kierunku torowiska, ponieważ mapa podpowiada, że w ten sposób nie przeoczymy kolejnego wiaduktu. Wyjeżdżamy prosto na niego. Starotorze znajdujące się w głębokim wykopie jest tu gęsto zarośnięte chaszczami, a szlak biegnie drogą wzdłuż dawnego toru.
Tuż przy wiadukcie odwiedzamy Kawiarenkę Leśną. Niepisaną tradycją jest, że do owej kawiarenki należy przybywać z własną kawą. Dzięki Ryszardowi nie daliśmy się zaskoczyć. To właśnie jest wspomniane wcześniej zadupie, gdzie przyjechaliśmy napić się kawy.
Kilkaset metrów jedziemy wzdłuż leżącego w wykopie toru, po czym szlak wraca na starotorze i minąwszy jeszcze jeden zapomniany wiadukt, wyprowadza nas z lasu. Zbliżamy się do wsi Wolnica. Strzałka na szlaku sugeruje, że można zeń zjechać do odległej o 0,82 kilometra wsi. Cóż za precyzja. Oczywiście zjeżdżamy. Po drodze zaskakuje nas widok kilku wanien na pastwisku. Wyprzedaż jakaś, czy co? Widziałem już nie raz, że wanna jest świetnym korytem dla bydła, ale taka ilość, pierwszy raz.
Warmiński Salon Łazienek.
Droga doprowadza nas, prawdopodobnie po jakichś 820 metrach, do wsi Wolnica. Niemiecka nazwa wsi brzmiała Freimarkt [wolny rynek], zakładamy więc, że znajdziemy tu sklep. Owszem sklep tu najpewniej był, ale, sądząc po ledwo widocznym szyldzie na budynku przy głównej krzyżówce, ostatni towar sprzedano tu jeszcze za Niemca. Oglądamy kaplicę filialną pw. św. Michała Archanioła.
Na szlak wracamy drogą biegnącą przy zachowanym budynku stacji Wolnica [Freimarkt].
Jedziemy do Łaniewa szlakiem biegnącym to po starotorzu, to gdzieś bokami. W Łaniewie jest sklep i jest otwarty. Zatrzymujemy się na Skwerku Wiejskim.
...gdzie raczymy się napojem znanym już od czasów Sumerów siedząc w... No właśnie. Zastanawiałem się, czy dorożka, czy bryczka. Okazuje się, że to synonimy. A propos. Jest jeszcze ładniej brzmiący synonim dla dorożki i bryczki - taradajka.
Ryszard, taradajka i marcowe.
Marcowe było z Żywca. Niestety nie mogli nam zaproponować nic regionalnego, poza ciepłym [fuj!] „Braniewem” de facto z browaru Namysłów [Namysłów jest właścicielem browaru Braniewo od 2014 roku]. Ale marcowe w ogóle, niekoniecznie to w wykonaniu Browaru Żywieckiego, jest wielce OK. Do tego stopnia OK, że wezmę je na swój piwowarski warsztat. Jednak to dopiero za pół roku.
Po około pół godzinie ruszamy w kierunku Lidzbarka. Mijamy stację kolejową Łaniewo [Launau] z dobrze zachowanym, ceglanym budynkiem i zarośniętymi peronami...
...i kończymy przygodę z kolejową ścieżką rowerową przejazdem wzdłuż doliny Łyny - najdłuższej rzeki Warmii i Mazur. Mijamy Długołękę i zbliżamy się do Lidzbarka Warmińskiego.
Koniec ścieżki, bo, jak wiadomo, każda ścieżka ma dwa końce.
W Lidzbarku zatrzymujemy się na chwilę przy Oranżerii Krasickiego. Oranżeria powstała staraniem biskupa Ignacego Krasickiego w miejscu, zniszczonych podczas wojen szwedzkich, letnich rezydencji w ogrodach biskupich.
Jak widać, biskup, nie biskup, a gołąb i tak swoje zrobi, jak pewna bezczelna, gdańska mewa.
Następnie odwiedzamy, przeglądający się w Łynie, kościół pw. św. Piotra i Pawła wznoszony od połowy XIV wieku na miejscu starszej, drewnianej świątyni.
Popędzani ssaniem w żołądku oraz zapachami wodzącymi nas za nos, jak w kreskówce Disneya trafiamy do stóp Wysokiej Bramy, na tle której zdjąwszy się pamiątkowo, zasiadamy w pobliskiej pizzerii i zamawiamy „dużą na ostro”. Po zjedzeniu, najpierw powoli, jak żółw ociężale, ruszamy na objazd Lidzbarka. Najpierw podjeżdżamy do cerkwi pod tym samym wezwaniem, co odwiedzony chwilę temu kościół. W odróżnieniu od orneckiej, to jest cerkiew prawosławna.
Budynek ten został zbudowany w latach 1818-1823, jako kościół ewangelicki. O wyjątkowości tego wspaniałego obiektu stanowi połączenie wielkości z konstrukcją. Sporych rozmiarów trójnawowa, pięcioprzęsłowa bazylika emporowa z wysoką, dwuwieżową fasadą jest zbudowana z... drewna. Ma konstrukcję ryglową i jest oszalowana deskami. I trwa tutaj od prawie dwóch stuleci!
Okrążamy miasto wzdłuż średniowiecznych murów...
...a następnie okrążamy remontowany zamek biskupów warmińskich, przy którym bezskutecznie gimnastykuję się, by nie było widać rusztowań.
Z miasta wyjeżdżamy w kierunku wschodnim. Przejeżdżamy pod wiaduktami kolejowymi, a w zasadzie pod jednym, bo wjeżdżamy między wiadukty.
Za znakami niebieskiego szlaku pieszego, kierujemy się starotorzem [znowu :-)] relacji Lidzbark Warmiński - Bisztynek na wschód. Drugie starotorze odbija na południe w kierunku Jezioran. [Gdyby komuś się skojarzyło, jak mi, wyjaśniam: To nie te Jeziorany ze słuchowiska I programu Polskiego Radia. Radiowe Jeziorany były fikcyjną wsią w lubelskiem, a „W Jezioranach” było drugą po „Matysiakach” radionowelą w polskim radio.]
Starotorzem docieramy po jakimś kilometrze do lasu. Tu niebieski szlak odbija w ścieżkę w lewo i dowodząc swego pieszego charakteru wspina się stromo na wzgórze. Gdy wciągnęliśmy rowery na górę okazało się, że szlak schodzi po drugiej stronie w dół.
Przez drzewa już widzimy cel naszej wędrówki - wyjątkowo zadbany cmentarz wojenny, a na nim pochowani Anglicy, Belgowie, Francuzi, Niemcy, Polacy, Rosjanie, Rumuni, Serbowie i Włosi. Większość z nich była jeńcami niemieckiego obozu dla podoficerów i szeregowców - Stammlager Heilsberg - funkcjonującego w Lidzbarku Warmińskim w latach 1914 - 1919.
Kwatera żołnierzy brytyjskich.
Kwatera żołnierzy brytyjskich.
Groby żołnierzy rosyjskich.
Lapidarium ze zniszczonych nagrobków.
Pomnik żołnierzy rosyjskich.
Pomnik żołnierzy rosyjskich.
Groby wielonarodowościowe.
Z cmentarza wracamy do miasta i zajeżdżamy jeszcze zobaczyć dworzec, wieżę ciśnień z 1912 roku oraz ciekawy budynek nieznanego mi przeznaczenia.
Opuszczamy wielowiekową stolicę Warmii [Lidzbark był nią do XIX wieku] i kierujemy się krajową 513-tką na Ornetę. Nazwa pierwszej mijanej miejscowości obliguje nas do przyspieszenia.
A tak poważnie, przyspieszenie i wynikająca z niego zmiana planów, związane są z tym, że zabawiliśmy w Lidzbarku dłużej niż przewidywałem, a bardzo zależy nam, żeby zgodnie z planem zdążyć do Krosna przez zachodem. W Ignalinie wyhamowuję, by zajrzeć do XIV-wiecznego kościoła pw. św. Jana Ewangelisty.
Pierwszy, gotycki kościół pw. św. Jana Ewangelisty powstał w Ignalinie w drugiej połowie XIV wieku. Obecnie istniejący kościół zbudowano w latach 1783-85, a poświęcił go biskup Ignacy Krasicki w 1786 roku. Spod kościoła widzę stojącego kilkadziesiąt metrów dalej i przebierającego nogami Ryszarda, więc szybko penetruję przykościelny cmentarz, gdzie odnajduję oryginalny kamień nagrobny Johanna i Rose Falbusch[?] z 1858 roku...
...oraz ukrytego przy ścieżce do plebanii Chrystusa frasobliwego, czuwającego nad grobem zmarłych na początku lat 30-tych ubiegłego wieku Valentina i Anny Albrecht ze wsi Workiejmy.
Dalej jedziemy przez Runowo, Babiak, Miłkowo, Mingajny i Bludyny. W zasadzie nie zatrzymujemy się, a więc nie robimy zdjęć. Z tego, co zauważyłem, mijamy po drodze ciekawy kościół w Babiaku oraz, po lewej za Mingajnami, szlak fortyfikacji Trójkąta Lidzbarskiego. Niestety słońce nas pogania. Za osadą Bludyny skręcamy w prawo, by najpierw gruntową drogą, potem asfaltem przez osiedle domków jednorodzinnych oraz mostek na Drwęcy Warmińskiej dotrzeć do Krosna. W samą porę. Światło jeszcze jest i jest piękne.
Sanktuarium Matki Boskiej.
W sanktuarium akurat odbywały się śluby. Jedni młodzi wychodzili z kościoła, a drudzy wchodzili... na nową drogę życia.
Niechętnie opuszczamy Krosno. Żegna nas patron wędrowców.
Św. Jan Nepomucen.
W drodze do Ornety mijamy początek szlaku kolejowego i w ten sposób zamykamy pętlę naszej dzisiejszej wycieczki. Podjeżdżamy pod Ratusz, pakujemy się do auta i przy wtórze Alana Parsonsa ze znakomitej płyty „The Turn of a Friendly Card” wracamy do domu. To zupełny przypadek, na który zwróciłem uwagę dopiero pisząc niniejszą relację, że w obie strony słuchamy muzyki z płyt posiadających w tytule przyjaźń. Może to znak, że zaprzyjaźnimy się z Warmią, co polecam każdemu.
Do wkrótce.
Do wkrótce...
WRÓĆ DO POCZĄTKU
LUB
ZAKOŃCZ WYCIECZKĘ
LUB
POCZYTAJ KOMENTARZE
LUB
ZOSTAW KOMENTARZ
↓ ↓ ↓
KATEGORIA: REGION
BORY TUCHOLSKIE / DOLINA DOLNEJ WISŁY / GDAŃSK / KASZUBY / KOCIEWIE / KOSMOS / MAZURY / POWIŚLE / SUWALSZCZYZNA / WARMIA / WYSOCZYZNA ELBLĄSKA / ZIEMIA CHEŁMIŃSKA / ZIEMIA LUBAWSKA / ŻUŁAWY
2009 -
PRZESTRZEŃ I CZAS NA KOLE PRZEMIERZA PAWEŁ BUCZKOWSKI