07 WRZEŚNIA 2014
DRUGA WIZYTA U DOHNÓW
Zgodnie z zapowiedziami sprzed pięciu miesięcy wybrałem się ponownie na dawne ziemie Pogezan w poszukiwaniu śladów bytności rodziny zu Dohna rezydującej tutaj od II połowy XV wieku. Ślady te, w postaci ruin pałaców, kaplic i folwarków, stały się pretekstem do kolejnej wspaniałej przygody z historią w tle.
Dlaczego Pogezania, a nie Powiśle, czy na przykład Mazury :-) pisałem poprzednio, więc nie będę się powtarzał tylko tam odsyłam zainteresowanych. Tam również znajdziesz więcej informacji o tytułowych Dohnach.
Wędrówkę zaplanowałem na niedzielę, licząc na większą frekwencję oraz mając nadzieję na to, że piękna pogoda, utrzymująca się od tygodnia, wytrzyma do owej niedzieli. Wytrzymała. Wędrówka rozpoczęta wschodem słońca i zakończona jego zachodem uplasowała się na pierwszym miejscu w moim prywatnym rankingu wędrówek pozażuławskich. Trochę ze względu na piękną pogodę i moc atrakcji na trasie, trochę dlatego, że stosunek „zrealizowane / zaplanowane” był wyjątkowo wysoki, trochę z uwagi na to, że nieprędko znowu się wybiorę...
Również dzisiaj nie ma opowieści o PKP z tego samego powodu, co poprzednio. Docieramy na miejsce wcześniej i taniej, bo samochodem. Pierwszy cel wędrówki: stanąć przed pałacem Dohnów w Słobitach o wschodzie. Podyktowane jest to faktem, iż pałac ów skierowany jest frontem na północny wschód i tylko o wschodzie słońca jest szansa na dobre światło. Wobec powyższego wyjazd z Gdańska następuje przed piątą. Słońce wychyla swą tarczę zza horyzontu kilkanaście minut przed naszym, dotarciem na miejsce startu.
Przed Słobitami. Opadły mgły, wstaje nowy dzień.
O szóstej z minutami zajeżdżamy pod kościół Zmartwychwstania Pańskiego i mimo dnia świętego, postanawiamy zaparkować na miejscach postoju dla wiernych, za co z tego miejsca przepraszam zmotoryzowanych parafian.
[fot. Bartek Banach]
Spod skąpanego w porannym słońcu kościoła pw. Zmartwychwstania Pańskiego...
...udajemy się szybko w kierunku ruin pałacu. Szybko z dwóch powodów: po pierwsze jest nie tyle rześko, co po prostu zimno. Dobre kilka stopni mniej niż w Gdańsku. Po drugie nie chcemy [no dobra - ja nie chcę] przegapić dobrego światła.
Teren pałacu, będący własnością prywatną, jest ogrodzony [jak się później przekonujemy - niezbyt szczelnie] i od frontu zamknięty bramą [jak się okazuje - niebyt dokładnie]. Zabezpieczeniem bramy przed otwarciem jest łańcuch łączący oba jej skrzydła, a zaczepiony ogniwem o gwóźdź. Już zaczynałem dobierać się do łańcucha, bo nie po to tu przyjechałem o tej porze, by oglądać pałac przez kraty, gdy Bartek dostrzega na terenie jakiś ruch.
- Coś tam było!
- Człowiek!
- Może dostał!
- Może!
Może i my dostaniemy pozwolenie na wejście na teren!
Dostaliśmy! I żadnemu z nas nie przyszło do głowy, zastanawiać się, czy człowiek ów, wędkujący w przypałacowym stawie, jest uprawniony do wydania takiego pozwolenia.
Następne kilkanaście minut upływa na zwiedzaniu i zarejestrowaniu na materiale światłoczułym tego, co pozostało z tego pięknego niegdyś obiektu.
Pałacowi towarzyszyło niegdyś piękne założenie parkowe, będące dziś zaledwie wspomnieniem. Około kilometra na południowy zachód od pałacu znajdował się folwark, którego spore pozostałości można oglądać do dziś. Wprawdzie można, ale nie wolno.
Jak już kiedyś pisałem: wchodzę, bo nie czytam biegle i zwiedzam, bo dobrze zwiedzam.
Tu też ktoś nie czytał biegle.
A dozorcy ani śladu. [fot. Bartek Banach]
[fot. Bartek Banach]
W Słobitach zamierzamy jeszcze zobaczyć dwa obiekty związane z niegdyś funkcjonującą tu linią kolejową do Ornety [tą, po której kursował „szalony mazur”]. Pierwszy z nich to wiadukt zbudowany w 1922 roku.
Drugim obiektem jest budynek dworca, o niebyt może fascynującej bryle. Kuba zwiedza wnętrze przez okna, a moją uwagę przykuwa ledwo widoczna niemiecka nazwa stacji widniejąca obok polskiej PeKaPe-owskiej.
Słobity - Schlobitten.
Podobny napis, choć lepiej zachowany i czytelny znajduje się na budynku nastawni kolejowej kilkaset metrów w kierunku Elbląga.
Nastawnia kolejowa. [fot. Bartek Banach]
Mijamy nastawnię, przecinamy tory i ruszamy w Góry.
W Górach gubimy szlak. Nie zauważamy drogi biegnącej przez gospodarstwo. Mijamy ją i jedziemy inną, która początkowo wydaje nam się słuszna, ale po chwili wątpliwości zaczyna budzić fakt, że mocno odbija na zachód. Wracamy i właśnie przez gospodarstwo przy wtórze psów mniejszych i większych jedziemy w stronę Mikołajek. Z gór na Mazury w dziesięć minut!
Minąwszy Mikołajki docieramy do Młynarskiej Woli. Sklep zamknięty - nici z zaopatrzenia. Śniadamy na przystanku, po czym odwiedzamy ruinę kościoła [półtorej ściany szczerze pisząc] i cmentarz.
Młynarska Wola. Ruiny kościoła.
Bramę cmentarną zdejmuję dzisiaj tak:
Idzie jesień.
Chwilę później jesteśmy w Młynarach. Przystajemy na chwilę przy kościele p.w. Niepokalanego Poczęcia NMP wzniesionym w latach 1856-1857 oraz XIV-wiecznym kościele p.w. św. Piotra Apostoła. Pytamy dwóch tubylców o cmentarz żydowski. Jeden nie ma o nim pojęcia, choć mieszka w Młynarach „ho, ho, albo i dłużej”. Drugi wie, że cmentarz był za chałupą Kazika, ale tam już od dawna nic nie ma. Z mapy Google wiem, że dostęp do miejsca, gdzie ów cmentarz był jest bardzo ograniczony. Wobec powyższych danych odpuszczamy. Odpuszczamy również ruiny młyna, które według tubylców są dziś raczej ruinami ruin młyna i ruszamy na północny zachód w kierunku wsi Nowe Monasterzysko. Droga głównie pod górę oraz lekki, ale jednak wiatr w lepszy półprofil dają się nam we znaki.
W Nowym Monasterzysku próbujemy odczytać nazwiska poległych w Wojnie Światowej i przeprowadzamy inspekcję prac archeologicznych prowadzonych na małym cmentarzyku.
Uprzedzając pytania bądź zarzuty archeologów: łażąc po cmentarzu, zachowaliśmy daleko posuniętą ostrożność. Wśród wielu śmieci zalegających na cmentarzu jeden przykuł naszą uwagę.
Zwłoki Motóra.
Cofamy się do głównej drogi, przecinamy ją i dalej drogą gruntową jedziemy w kierunku Starego Monasterzyska. Między tymi wsiami czeka nas największe, jak sądzę, wyzwanie tej wędrówki - odnalezienie kamienia granicznego między ziemiami Pogezan i Warmów. Nie znam dokładnej lokalizacji kamienia, ale resztki usypanego dawno temu wału [granicznego?] oraz wyznaczona słupkami granica działów leśnych [co często pokrywa się ze starymi granicami] owocuje jego odnalezieniem. Moment odnalezienia kamienia uwieczniamy zdjęciem.
Jadący w peletonie Kuba ma szczęście dokonać „odkrycia”, ale nie nadaje kamieniowi imienia. Kamień pozostaje więc „Kamieniem z Trzema Krzyżami”
[fot. Bartek Banach]
Każdy z nas uwiecznia kamień po swojemu.
Nacieszywszy się chwilą ruszamy do Starego Monasterzyska. Najpierw ścieżką leśną, później łąką, wreszcie drogą gruntową docieramy do wsi.
W Starym Monasterzysku odnajdujemy stary walący się dom na wzgórzu. Bardzo malowniczy widok. Nie dobywam jednak aparatu fotograficznego, bo światło zupełnie nie to. :-(
Przez pola i łąki docieramy do Błudowa. Tu na każdym kroku kapliczka. Zatrzymujemy się przy kościele pw. Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny wzniesionym w końcu XV wieku, a gruntownie przebudowanego na początku XVIII.
[fot. Bartek Banach]
W Błudowie podejmujemy decyzję o szybkim tranzycie trasą S-22 [dawną Berlinką] do Wielewa, gdzie zamierzamy zjechać w kierunku Pierzchał. Oczywiście jedziemy pasem technicznym trasy S-22. Mi, w związku z brakiem ciekawych obiektów na trasie, włącza się piąty bieg. Przy kolejnych węzłach czekam na kolegów. Minąwszy węzeł Braniewo Południe, ruszamy na ostatni odcinek tego nudnego tranzytu i tu czeka nas niespodzianka. Po niespełna 1,5 kilometra gładki asfalt pasa technicznego ustępuje płytom betonowym, aby kilkadziesiąt metrów dalej urwać się przy ścianie lasu.
No way!
Dalej żadnej jezdni, żadnej drogi, nawet ścieżki. W akcie desperacji zapuszczam się w koleiny odchodzące w bok od naszej ślepej drogi w szczere pole. Koleiny doprowadzają mnie po 200 metrach do ambony i się kończą. Musimy cofnąć się do węzła Braniewo Południe i skierować właśnie na południe do Chruściela. Przed wsią odbijamy w lewo, by przez Trąby dojechać do Pierzchał. Po drodze mijamy wojskową stację radarową, gdzie, nie wiedzieć czemu, nachodzi nas ochota, by haratnąć w gałę.
W drodze do Pierzchał na łące stoi piękny stary krzyż, którego muszę obowiązkowo uwiecznić.
Na rozstaju dróg,
Gdzie przydrożny Chrystus stał...
Mnie podczas tej czynności uwiecznia Bartek.
Wyprawa krzyżowa. [fot. Bartek Banach]
W Pierzchałach zatrzymujemy się na chwilę przy kościele pw. św. Małgorzaty wzniesionym w pierwszej połowie XIV wieku.
[fot. Bartek Banach]
Oglądamy też nieliczne zabytkowe nagrobki przykościelnego cmentarza.
Nie kościół jest jednak głównym celem naszej tu wizyty. Za kościołem skręcamy w prawo i zjeżdżamy nad kanał Pasłęki, do mostu Olgierda.
[fot. Bartek Banach]
...by z tej perspektywy przyjrzeć się elektrowni.
Wzdłuż kanału jedziemy na południe. Przed samym jeziorem przejeżdżamy na lewy brzeg, gdzie chcemy poszukać bunkra niemieckiego wybudowanego w 1932 roku. Spośród wielu ukrytych w okolicznych lasach bunkrów wybrałem ten, który wydaje mi się najciekawszy i najlepiej zachowany, ale jednocześnie jest najmniej dostępny. To oczywiście idzie w parze. Efekt jest taki, że rezygnujemy ze spaceru przez łąkę i chaszcze i ostatecznie bunkry odpuszczamy.
Wracamy na południe przez Trąbki i Chruściel. W tym ostatnim robimy zaopatrzenie. Drogą przez pole i las ruszamy w kierunku jeziora. Po kilkunastu minutach dojeżdżamy do głazu narzutowego.
Ciekawostką jest lista czynności, których nie wolno pod groźbą kary [chciałem napisać sankcji, ale sankcje kojarzą się ostatnio z niegroźnym fochem Unii wobec Wladimira Wladimirowicza] dopuszczać się na kamieniu. Na liście jest między innymi wchodzenie nań, uszkadzanie i rysowanie. Jednak znak szlaku pieszego, zamiast na stojącym obok słupku, został namalowany właśnie na chronionej prawem kamiennej powierzchni.
Następnie ścieżką zdrowia oraz przyrodniczą ścieżką dydaktyczną jedziemy nad jezioro. Dowiadczam tu trudu fotografowania podczas jazdy.
Miejsce, choć znane mi z relacji Tomka, zaskakuje swym urokiem.
Ognisko, kiełbaska, piwko i rozmowy o tym, gdzie to by człowiek się jeszcze wybrał na rowerze, gdyby mógł, wypełniają nam następną godzinę.
Niezwykle Ważny Punkt Programu.
Niezwykle Ważny Punkt Programu.
Infrastruktura turystyczno - edukacyjna tego miejsca wprawia nas w osłupienie. Wielokątna wiata z obmurowanym ogniskiem w środku, druga wiata, ławki, stoły, wiatka z drewnem na ognisko, gotowe kijki do kiełbasek, gazety na rozpałkę zapakowane w folię, a także śmietniki z workami na śmieci oraz wychodek z papierem toaletowym to tylko to, czym może dysponować turysta w tym miejscu. Do tego przyrodnicze tablice informacyjne, zagadki i gry przyrodnicze dla dzieci. Jestem pod wrażeniem!
Gaszenie ognia. Żeby nie było!
Oj! Ciężko nam opuszczać to miejsce! Zostawiamy je w takim stanie, w jakim zastaliśmy. No w lepszym się nie da! Odwiedzamy jeszcze tylko bobry, a właściwie bobrowe ogryzki.
...i zamykamy pętle ścieżki edukacyjnej wizytą w kurhanach.
Przy okazji dowiaduję się, że to, co w dzieciństwie nazywałem rakiem drzewa, faktycznie tak się nazywa. Tyle lat żyłem w przekonaniu, że to tylko takie dziecięce określenie.
Słońce pochyla się już nad lasem. Czym prędzej ruszamy w kierunku Ławek, gdzie znajdowała się siedziba kolejnej gałęzi rodu zu Dohna [zu Dohna-Lauck]. Dziś są to już zaledwie skromne resztki majątku.
Odwiedzamy ruiny kościoła z przełomu XIV i XV wieku...
...przy których znajduje się pomnik pamięci poległych w Wielkiej Wojnie.
UNSEREN GEFALLENEN BRUDERN
ZUM EHRENDEN GEDÄCHTNISS
DIE KIRCHENGEMEINDE LAUCK
NASZYM POLEGŁYM BRACIOM
KU PAMIĘCI
GMINA KOŚCIELNA ŁAWKI [LAUCK].
Na starej mapie zlokalizowałem na zachodnim krańcu wsi cmentarz. Nie spodziewałem się zbyt wiele. Na miejscu znalazłem kilka starych nagrobków ukrytych w gąszczu oraz kilka nowszych, o które ktoś cały czas dba.
Z Ławek przez Sopoty i Markowo dojeżdżamy do Gładysz. Najpierw krótka wizyta w kaplicy, której stan nie zmienił się przez te pięć miesięcy. A folia na dachu i rusztowania wskazywały na to, że nadchodzą dla kaplicy lepsze czasy.
Następnie równie krótka wizyta przy podcieniowej kuźni. Oczywiście uwieczniam, bo światło lepsze niż poprzednio.
Ten kowal pedantem chyba nie jest.
Wreszcie dłuższa wizyta przy pałacu.
Zwiedzanie sali kominkowej.
W drodze do Słobit planujemy jeszcze zobaczyć ruiny kolejnej kaplicy rodowej Dohnów w Karwinach. W tym celu jedziemy podrzędną drogą asfaltową do odległego o 3 kilometry Jankówka, gdzie znajdowała się stacja kolejowa na trasie Słobity - Orneta.
Kawałek dalej znów przecinamy tor. Tym razem zachowanym wiaduktem.
Miejsce po torze kolejowym wygląda tu jak wyschnięte koryto rzeki.
Ostatni punkt programu dzisiejszej wycieczki, czyli ruiny kaplicy Dohnów w Karwinach, fotografuję w świetle niskiego już słońca i w towarzystwie setek muszek. To chyba ich pora.
Tym symbolicznym, pełnym nadziei spojrzeniem ku niebu kończę wizytowanie majątku Dohnów rezydujących tu przez ponad cztery wieki. Może kiedyś dane mi będzie powrócić i porównać zdjęcia, tym razem, swoje ze swoimi i ocenić, co bezpowrotnie przepadło, a co jeszcze trwa wbrew wszystkiemu, przypominając świetność minionych czasów.
Do wkrótce...
WRÓĆ DO POCZĄTKU
LUB
ZAKOŃCZ WYCIECZKĘ
LUB
POCZYTAJ KOMENTARZE
LUB
ZOSTAW KOMENTARZ
↓ ↓ ↓
KATEGORIA: REGION
BORY TUCHOLSKIE / DOLINA DOLNEJ WISŁY / GDAŃSK / KASZUBY / KOCIEWIE / KOSMOS / MAZURY / POWIŚLE / SUWALSZCZYZNA / WARMIA / WYSOCZYZNA ELBLĄSKA / ZIEMIA CHEŁMIŃSKA / ZIEMIA LUBAWSKA / ŻUŁAWY
2009 -
PRZESTRZEŃ I CZAS NA KOLE PRZEMIERZA PAWEŁ BUCZKOWSKI