10 CZERWCA 2017
NOC W MELINIE BEZRYBNEGO
I KOCIEWSKA WŁÓCZĘGA
DZIEŃ PIERWSZY
Ruszam z synem na dwudniową włóczęgę drogami południowego Kociewia. Prognozy pogody nie są zbyt optymistyczne, ale nie odstrasza nas to. Założenia podstawowe: nie spieszymy się i nic nie musimy. Jest wprawdzie kilka punktów wartych zobaczenia, ale nie ma dokładnego planu i przede wszystkim parcia na kilometry, czy na czas.
Do Terespola Pomorskiego dojeżdżamy około 09:40. Pięć minut spóźnienia. Wytrzymam. Wysiadka idzie sprawniej niż wsiadanie w Gdańsku. Wysokie progi taboru Regio, albo niskie perony PKP [tak, czy inaczej, z mojego punktu widzenia, niekompatybilne ze sobą] sprawiają, że do pociągu musi mnie wepchnąć jakiś facet. Nie, nie mnie ów facet pcha, lecz mój objuczony rower. Dziękuję niniejszym i polecam się na przyszłość, bo nie wierzę, żeby za mojego życia coś się zmieniło w tej kwestii.
Słońce towarzyszące nam podczas jazdy pociągiem, chowa się teraz za szarymi chmurami, co mniej więcej odpowiada prognozie na yr.no. Ruszamy do Kozłowa, gdzie spotykamy Wdę, która będzie nam towarzyszyć podczas tej wycieczki. Mijamy „Czarnowodziankę” przy której w 2014 zastaliśmy z Piotrem samochód z „zespołem wolnego koła” i zatrzymujemy się przy, wzniesionym w połowie XIX wieku, moście kolejowym nad Wdą.
Od ostatniej mojej tu wizyty na polanie za mostem pojawiła się ciekawa infrastruktura turystyczna. Tu śniadamy.
Lewym brzegiem rozlanej tu szeroko Wdy jedziemy na północ. Docieramy do wsi Wyrwa. Tu trafiamy na most, którym przedostajemy się na prawy brzeg rzeki. I tak, prędzej, czy później przecięlibyśmy jej nurt, ale robimy to tu, gdyż lepszy most w Wyrwie, niż wyrwa w moście.
W Wyrwie oglądamy młyn na, uchodzącym do Czarnej Wody, potoku o tej samej, co wieś, nazwie. Zatrzymujemy się tylko na chwilę, bo zaczyna padać.
W przerywającym co chwilę deszczu jedziemy przez Mały Dólsk do kolejnego mostu na Wdzie. W Bedlenkach deszcz się wzmaga. Przekroczywszy ponownie rzekę, przeczekujemy najsilniejszy opad w zapomnianej wiacie przystankowej naprzeciwko pałacopodobnej siedziby Leśnictwa.
Po ponad półgodzinnym słuchaniu dudnienia kropel o blachę wreszcie się przejaśnia i prawie przestaje padać. Ruszamy ku Leosi.
Zatrzymujemy się oczywiście przy Głazie Świętego Wojciecha. Janek od razu wspina się na ten ponoć największy na Pomorzu kamyczek.
Z kamieniem związane są dwie legendy. Jedna mówi o Świętym Wojciechu i kazaniu wygłoszonym tu przez niego podczas wędrówki do Prus. Druga, opozycyjna względem pierwszej, mówi o diable, który zamierzał zatrzymać bieg rzeki zrzucając w jej nurt głaz, ale zaskoczony dniem upuścił ją na lądzie. Dodam, że przed 1945 rokiem głaz i leżąca nieopodal mała stacyjka kolejowa nosiły nazwę Teufelstein.
W tak pięknych okolicznościach przyrody... I niepowtarzalnej..., decydujemy o zrobieniu sobie krótkiej przerwy w naszym „rejsie” na Kole przez Kociewie. Przerwę umilają nam jeszcze bardziej sezamki i świeżo przyrządzona herbatka. Deszcz też ma przerwę. Podczas gotowania wody na herbatę robimy sobie selfika z diabelskim... znaczy świętowojciechowym kawałkiem przyrody nieożywionej.
Po przerwie mijamy stację Leosia [Teufelstein]...
...zjeżdżamy wzdłuż starego nasypu kolejowego nad rzekę i zatrzymujemy się w jednym z wielu upamiętnionych miejsc pobytu Karola Wojtyły. Przyszły papież spłynął kajakiem nie tylko Wdą, ale i kilkoma innymi rzekami. Miejsc jego pobytu tutaj jest zatem wiele. Nasz tutaj pobyt ograniczamy do wciągnięcia po bułce i obejrzenia:
- przyczółków mostu kolejowego, oddanego do użytku w 1883 roku wraz z linią kolejową z Laskowic do Chojnic, a zburzonego podczas II Wojny Światowej.
- jednej z pierwszych na Pomorzu stacji limnigraficznej wybudowanej w 1931, której widok porównuję [na ile drzewostan pozwala] ze zdjęciem archiwalnym.
Źródło: Bractwo Czarnej Wody
- ukrytego w gąszczu drzew wysokiego mostu, zbudowanego w 1950 roku wraz z nowym łukiem torowiska.
Po raz kolejny dziś przekraczamy Wdę.
[fot. Jan Buczkowski]
Kierujemy się do Lubochenia przejeżdżając po drodze pod linią kolejową, tą, która biegnie również przez odwiedzony przed chwilą most.
W Lubocheniu odwiedzamy nieciekawy dwór i w zasadzie nieistniejący cmentarz. Stąd asfaltem do Gródka, którego nazwa związana jest z grodziskiem zlokalizowanym na wzgórzu u ujścia bezimiennego potoku do Wdy.
W pierwszej połowie XIV wieku w miejscu niefunkcjonującego już grodu Krzyżacy wznieśli niewielki zamek. Podlegał on komturii w Świeciu. Już w połowie XV wieku twierdza straciła na znaczeniu i przekształcono ją w folwark, a w XVIII ostatecznie ją rozebrano. Dziś można oglądać jedynie kamienne fundamenty i suchą fosę, być może będącą jeszcze częścią grodziska.
Przed opuszczeniem wzgórza grodowo-zamkowego oglądamy jeszcze XVIII-wieczny, drewniany dworek.
Gródek, jest na naszej dzisiejszej trasie ostatnią miejscowością, którą podejrzewamy o sklep. Dlatego przekroczywszy stare koryto Wdy, wspinamy się do centrum wsi. Zakupiwszy kilka produktów na obiadokolację skupiamy się nad mapą. Postanawiamy odpuścić oglądanie elektrowni wybudowanej na Wdzie w 1923 roku i decydujemy ruszyć asfaltem do Drzycimia, którego wcześniej nie braliśmy pod uwagę. Ponownie z przyjemnością zjeżdżamy w dolinę Wdy, by po chwili dać sobie w kość długim podjazdem na jej przeciwległy brzeg. W Drzycimiu rzucamy okiem na kościół Matki Bożej Pocieszenia.
KATEGORIA: REGION
BORY TUCHOLSKIE / DOLINA DOLNEJ WISŁY / GDAŃSK / KASZUBY / KOCIEWIE / KOSMOS / MAZURY / POWIŚLE / SUWALSZCZYZNA / WARMIA / WYSOCZYZNA ELBLĄSKA / ZIEMIA CHEŁMIŃSKA / ZIEMIA LUBAWSKA / ŻUŁAWY
2009 -
PRZESTRZEŃ I CZAS NA KOLE PRZEMIERZA PAWEŁ BUCZKOWSKI