10 SIERPNIA 2017
GDZIE JEST PROSIACZEK?
II KOCIEWSKA WŁÓCZĘGA
DZIEŃ PIERWSZY
Wyruszamy z domu przy wtórze grzmotów, kierując się do dworca, gdzie mamy spotkać się z Piotrem. Chwilę się rozglądamy i odnajdujemy go w połowie długaśnej kolejki do jedynej otwartej kasy biletowej. Jednogłośnie rezygnujemy ze stania w kolejce i udajemy się na peron. W pociągu kupujemy bilety i nie licząc przesiadki w Tczewie, bez utrudnień dojeżdżamy do Pinczyna.
Ze stacji ruszamy niezwłocznie obierając za cel Zamek Kiszewski. Po drodze jednak zajeżdżamy do Góry - rodzinnej wsi Skorpiona. Jednak nie historia tego seryjnego mordercy mnie tu zwabiła.
Po zrobieniu zakupów w małym sklepiku, zjeżdżamy z wygodnego asfaltu i zagłębiamy się w lesie w celu odnalezienia kaplicy rodowej właścicieli majątku Gorra. Wiem, w którym miejscu szukać kaplicy. Gorzej z samym dojazdem do niej. Mapy, które posiadam też nie pomagają. Po kilkunastu minutach kluczenia zanikającymi ścieżkami w lesie pełnym wygłodniałych komarów...
...oraz kilku ciekawych podejściach...
...wystawiwszy cierpliwość współpodróżników na próbę, wreszcie trafiam na miejsce. Już na pierwszy rzut oka widać, że świetność tego obiektu, pięknie położonego nad Jeziorem Wielkim, przeminęła bardzo dawno temu.
Podczas, gdy chłopaki zdobywają dopiero wzgórze kapliczne, ja odczytuję datę narodzin jednego ze spoczywających w Bogu - 25 września 1875.
Zaraz dociera do nas również Piotr i , jako że, albo komary są faktycznie bardzo głodne, albo my bardzo smaczni, po naprawdę krótkiej chwili schodzimy do pozostawionych kilkadziesiąt metrów dalej rowerów.
Przez kilka kolejnych wsi jedziemy wśród pól w różnym stadium wegetacji.
A także drogami o różnym stopniu ucywilizowania.
Docieramy do Zamku Kiszewskiego. Odnalazłszy zamek, którego nie widać z głównej drogi, odbijamy się od zamkniętej bramy, przez którą też niewiele widać.
Jest wprawdzie tabliczka, powiedzmy, że zachęcająca do kontaktu z właścicielem...
...jednak nie udaje mi się zachęcić właścicielki, jak się okazało, do kontaktu z nami. Ma ważniejszych turystów na terenie i każe nam czekać dwie godziny. Spędzamy pod bramą całe 10 minut, pożywiając się nieco w cieniu wieży.
Później próbuję złapać jakiś obraz przez płot i zarośla.
Oczywiście nie czekamy. Bóg jeden wie, gdzie będziemy za dwie godziny. Bóg i ja. Chociaż nie. Bóg wie, a ja się domyślam. Bo, jak wiadomo, by rozśmieszyć Boga, wystarczy opowiedzieć mu o swoich planach. W okolicach Chwarzna przytrafiają nam się pierwsze odcinki prowadzone.
Nie brakuje również asfaltu. Właśnie po takim dłuższym odcinku asfaltowym dojeżdżamy do Płociczna. Tu oglądamy tajemniczy obiekt w formie kręgu z kolumnami na obwodzie. Znalazłem o nim dwie informacje, które w zasadzie wcale nie muszą się wykluczać.
Według pierwszej jest to pozostałość słowiańskiej świątyni... i w zasadzie tyle pamiętam.
Aha, jeszcze coś o kurhanach między Płocicznem, a nieodległym Jeziorem Wygonin, ale nie sprawdzamy.
Druga informacja mówi, o tym, że znajdował się tu pięciometrowej wysokości pomnik Paula von Hindenburga.
Niewykluczone, że obie teorie są prawdziwe, lecz dotyczą innych czasów. Nie drążę. Miejsce i tak robi duże wrażenie.
W centrum wsi oglądamy mały kościółek.
Następną godzinę spędzamy w przysklepowym barze, sącząc napoje chłodzące...
... i pobierając lekcję tradycyjnej francuskiej gry w bule. Szukam wzrokiem tzw. prosiaczka [fr. cochonnet], czyli małej kulki, do której należy się jak najbardziej zbliżyć, rzucając tymi dużymi. Właściciel baru informuje, że prosiaczka nie ma. Nasza gra ogranicza się więc do trafienia bulą w bulę. Ostatecznie bule i tak dążą do zagłębienia po kałuży. No i fajnie. Pytanie tylko: Gdzie jest prosiaczek? Przypomina mi się dowcip:
-Wiesz Tygrysku, ja to właściwie nie lubię Prosiaczka.
-To nie jedz, Puchatku.
Posiedziałoby się jeszcze, ale postanawiamy ruszać, żeby w miarę wcześnie dojechać tam, dokąd zmierzamy. Po chwilowej trudności w uruchomieniu mięśni odpowiedzialnych za pedałowanie, rozpędzamy się asfaltem w kierunku Kalisk. Mijamy też wieś o największym w kraju odsetku frankowiczów.
Kierujemy się do mostu na Wdzie we wsi Czarne. Przy wygodnej, mało uczęszczanej drodze, Piotr wypatruje grzybów. Piotr kocha grzyby, a, wnioskując z ilości dostrzeżonych kapeluszy, grzyby kochają Piotra. Jednak dziś jest to uczucie czysto platoniczne. Bez zamiaru wyrwania, oraz bez cienia myśli o skonsumowaniu tego związku.
Łagodny zjazd w dolinę Wdy, daje chwilę wytchnienia. Przeciąwszy jednak czarną rzekę...
...musimy wspiąć się na przeciwległy brzeg doliny, bo nie ma nic za darmo.
Wreszcie docieramy do Ocypla i po zaopatrzeniu w tutejszym sklepie, rozkładamy obóz na małym półwyspie Jeziora Ocypel Wielki.
Obiadokolacja w postaci makaronu z sosem bolońskim i serdelkami znika tak szybko, że migawka mojego aparatu nie zdąża tego zarejestrować. I znów robota - zmywanie. Potem kąpiel.
Przy, rozpalonym li tylko dla przyjemności, ognisku siedzę już wyłącznie z Marcinem. Reszta załogi wtulona w śpiwory.
Wreszcie, gdy już robi się zupełnie ciemno, i ja z Marcinem kładziemy się spać. Marcin dołącza do Janka w namiocie, Ja za to mam najlepszą miejscówkę z widokiem na rozgwieżdżone niebo. Długo jeszcze nie śpię, patrząc w miliony światów. Dopiero, gdy wschodzący księżyc przyćmiewa ich blask, odpływam.
Do wkrótce...
ZOBACZ TEŻ:
CISZA PRZED BURZĄ
czyli drugi dzień naszej kociewskiej włóczęgi
WRÓĆ DO POCZĄTKU
LUB
ZAKOŃCZ WYCIECZKĘ
LUB
POCZYTAJ KOMENTARZE
LUB
ZOSTAW KOMENTARZ
↓ ↓ ↓
KATEGORIA: REGION
BORY TUCHOLSKIE / DOLINA DOLNEJ WISŁY / GDAŃSK / KASZUBY / KOCIEWIE / KOSMOS / MAZURY / POWIŚLE / SUWALSZCZYZNA / WARMIA / WYSOCZYZNA ELBLĄSKA / ZIEMIA CHEŁMIŃSKA / ZIEMIA LUBAWSKA / ŻUŁAWY
2009 -
PRZESTRZEŃ I CZAS NA KOLE PRZEMIERZA PAWEŁ BUCZKOWSKI