11 LUTEGO 2017
PRZEŁAMUJĄC LĘK
Ciągły niedosyt zimowego kręcenia na rowerze i prawdziwego zmierzenia się z zimnem i ze śniegiem, a, wbrew pozorom, niekoniecznie z lodem, zaowocował kolejnym starciem z kategorii cyklista versus zima. Wybór padł na Kaszuby. Nie bez powodu. Cel był konkretny - zdobycie i obejrzenie grodziska średniowiecznego w okolicy miejscowości Haska. Grodzisko to jest praktycznie nieosiągalne dla roweru w innych porach roku. No chyba, że roweru wodnego.
Prognozy zapowiadały piątek i niedzielę słoneczne, a sobotę pochmurną. Super myślałem. Akurat moje wolne okienko będą chmury. Nic to. Jadę bez względu na pogodę. Wbrew prognozom rano wystarczył rzut oka na wschód, by narobić nadziei na ładny dzień. Poranek podobny do wczorajszego. Czerwony i mroźny.
Ruszam do Jasienia. Zamierzam znowu skorzystać z usług PKM w celu dotarcia do miejsca startu dzisiejszej wycieczki. Dziś to Kartuzy. Na stacji PKM Jasień przeżywam najnieprzyjemniejsze momenty tego dnia. 15-minutowe oczekiwanie na peronie skutecznie mnie wychładza. Zwykłem ubierać się tak, żeby podczas jazdy mieć komfort cieplny. Niestety podczas postojów szybko robi się zimno. Dodatkowa bluza, owszem jest w sakwie, ale „przecież pociąg będzie za chwilkę”. Drepczę więc w tę i z powrotem po peronie wmawiając sobie, że to rozgrzewa. Wreszcie nadjeżdża kolejka z 2-minutowym opóźnieniem, ale z ciepłym wnętrzem.
Moja druga jazda PKM-ką. Znowu z ciekawością oglądam zmiany na mało mi znanym odcinku za Matarnią. Tu ponownie nawiąże do mojego spostrzeżenia sprzed ponad dwóch tygodni. Stacja nazwana Gdańsk-Rębiechowo znajduje się dosłownie nigdzie. Nie wiem, komu ona na co. Kto potrzebuje wysiąść w środku Niczego. Jednocześnie następna stacja na trasie do Kartuz nazywa się Rębiechowo. I tam tak naprawdę jest wieś Rębiechowo. Być może stacja między Portem Lotniczym, a rozjazdem na Kartuzy i na Gdynię była potrzebna skoro ją zbudowano, tylko dlaczego ją tak myląco nazwano? Gdybym pieszo z bagażami wysiadł przez pomyłkę na stacji Nigdzie, to by mnie szlag trafił.
Kawałek dalej dostrzegam niedawno odwiedzone muzeum Volkswagena w Pępowie. Słońce akurat definitywnie zwycięża z rzednącymi na wschodzie chmurami.
W Kartuzach minus 12°C. Nie zwlekając ruszam w trasę, żeby nie tracić ciepła skumulowanego w pociągu. Rzucam po drodze tylko okiem aparatu na kartuską kolegiatę.
Tu zauważam drogowskaz do punktu widokowego. Zapuszczam się więc w ulicę Chmieleńską. Nazwa wskazuje, że kierunek obrałem słuszny. Biegnie tędy niebieski szlak rowerowy, który ścieżką na brzegu jeziora Karczemnego doprowadza mnie do stóp wzniesienia. Tu spotykam... rybaka z kotem.
Schodami wspinam się na wzgórze, skąd roztacza się ładny widok na jezioro i miasto.
Do Kosów asfaltem i później to, czego oczekiwałem po dzisiejszej jeździe - zaśnieżona droga gruntowa, na której moje zimowe opony mogą się wykazać.
Na Chmielno!
Wyjeżdżam z lasu we wsi Rekowo i klucząc między jeziorami Rekowo, Kłodno i Białe docieram do wczesnośredniowiecznego grodziska w Chmielnie.
Gród na terenie dzisiejszego Chmielna powstał najprawdopodobniej w IX wieku, o czym świadczą odnalezione fragmenty drewnianych domostw, jamy odpadowe i paleniska, datowane właśnie na ten czas. Gród otoczony potężnym wałem obronnym i szeroką na 14 metrów fosą kilkakrotnie ulegał dużym pożarom. Śladem dawnej fosy może być przesmyk między jeziorami Białym, a Kłodnem. I tylko psa żal. W nieodległej Lampie sprawdzę temperaturę - będzie 10°C poniżej zera.
Na początku XIII wieku gród silnie rozbudowano i wzniesiono na nim wieżę obronno-mieszkalną na kamiennym fundamencie. Służyła ona prawdopodobnie, jako siedziba kasztelana chmieleńskiego. Patrząc na dzisiejsze ukształtowanie terenu, można wyobrazić sobie, że idealnym miejscem na podgrodzie byłaby „wyspa” między trzema wspomnianymi jeziorami. Jednak w średniowieczu była ona niczym innym, jak tylko bagnem znakomicie chroniącym gród od wschodu. Badania archeologiczne wskazują na umiejscowienie podgrodzia po zachodniej stronie grodziska. Podgrodzie było oczywiście otoczone wałem zewnętrznym. Dziś jedynym w zasadzie śladem po grodzisku jest, doskonale widoczne z pomostu, kilkumetrowe wypiętrzenie terenu na przesmyku między jeziorami.
Gród ostatecznie upadł w 1308 roku podczas najazdu Brandenburczyków, gdyż był zagrożeniem dla linii komunikacyjnych armii brandenburskiej zmierzającej ku Gdańskowi.
Okolice grodziska w Geoportalu
Jedna z osad należących do tego wczesnośredniowiecznego zespołu osadniczego znajdowała się w centrum dzisiejszego Chmielna. To tam na wzgórzu wzniesiono kościół, którego fundatorką była legendarna księżniczka Damroka - córka Świętopełka II. Świątynia owa znajdowała się tuż obok miejsca, gdzie dziś stoi kościół pw. Świętych Apostołów Piotra i Pawła. Jak widać u mnie sroki idą w parze z kościołami.
Zdjęcie potwierdza, że u mnie sroki idą w parze z kościołami, chociaż malkontenci i tak powiedzą, że to fotoszop.
Dalej mógłbym wprawdzie szybko szosą dojechać przez Ręboszewo do Ostrzyc, ale wybieram drogę gruntową bezpośrednio do Brodnicy Górnej. W pierwszej mijanej wsi o ciekawej nazwie - Lampa prawdopodobnie również było w średniowieczu grodzisko. Trudno je dziś zlokalizować w terenie, a...
...w Geoportalu okolica tego grodziska wygląda tak
Mijając to miejsce o jakiś kilometr na wschód rozpoczynam jazdę ku Brodnicy Górnej. Jazdę przerywaną licznymi przystankami na kontemplację zimowej scenerii Kaszub.
Mieszkałbym!
W Brodnicy Górnej nic mnie nie zatrzymuje, poza wspomnieniami. Mijam nieciekawą bryłę kościoła i kieruję się ulicą Ostrzycką, która według mapy prowadzi, jak nazwa wskazuje, do Ostrzyc. Po kilkuset metrach ulica zmienia się w drogę, a ta chwilę później w ścieżkę.
Udaje mi się jednak nią zjechać do asfaltu na Ostrzyce, by po chwili go opuścić skręcając w Brodnicy Dolnej na gruntową drogę wzdłuż zachodniej zatoki Jeziora Ostrzyckiego, które co chwilę odsłania swe uroki między domkami letniskowymi.
Postanowiłem przybliżyć dwie widoczne na środku jeziora postaci. Oto, co zobaczyłem.
A więc jednak się da! Od wędkarzy w Chmielnie wiem, że lód ma grubość około 20 cm, a od dwóch tygodni temperatura nie wzrasta powyżej zera. Potwierdził mi to wędkarz spotkany przed chwilą w Brodnicy.
Nie bierz poniższych wartości za pewnik!
Teoretycznie bezpieczna grubość świeżego lodu wynosi 7 cm dla pieszego dorosłego człowieka i 10 cm dla rowerzysty. Warstwa 20-centymetrowa powinna bez problemu unieść mały samochód osobowy. Teoretycznie. No właśnie. Teorie bywają błędne, a mój lęk przed wchodzeniem na lód jest czasami wręcz irracjonalny. Na przykład bałem się wejść na 30-centymetrowy lód na jeziorze Śniardwy, mimo, że na środku stały samochody wędkarzy. Tak już mam.
Jadę więc dalej brzegiem, obserwując po drodze zarejestrowanego wcześniej rowerzystę oraz motorowerzystę jadącego również po lodzie w przeciwnym kierunku. Motorowerzysta szybko znika mi z oczu... za drzewami, nie pod lodem. Rowerzystę zaś łapię w obiektyw jeszcze tuż przed miejscowością Haska.
Droga i tu zaczyna przypominać mało używaną ścieżkę. Dodatkowo ze zlokalizowanych na stoku działek wypływają jęzory lodowców, które muszę, i to ostrożnie, pokonywać pieszo. Przez jedną z posesji przebijam się na brzeg jeziora i nieśmiało wjeżdżam na lód. Najgorsze w przebywaniu na lodzie jest to, jak lód „gada”. Jednak w porównaniu z zanikającą drogą, jazda po jeziorze jest komfortowa... fizycznie komfortowa. Z łomoczącym sercem jadę na granicy trzcin w stronę Haski. W ten sposób przeciąwszy jeszcze małą zatokę w poprzek [prowadząc rower] docieram do cypla, na którym we wczesnym średniowieczu zostało założone grodzisko.
W tym momencie z zatoki przysłoniętej grodziskiem wyjeżdża wspomniany i pokazany wcześniej rowerzysta - Maciej. Okazuje się, że mieszka on w okolicy, obserwuje lód od początku i jeździ po nim od jakiegoś czasu. Ja go z kolei zaskakuję informacją o grodzisku. Idziemy razem na oględziny.
Majdan grodziska.
Grodzisko jest znakomicie zlokalizowane. Dotarcie tu od strony lądu przez dziś gęsto zarośnięte bagna jest niezwykle trudne. Podobnie musiało być te dziesięć wieków temu. Z tym, że wtedy bagna raczej nie były porośnięte, a wręcz mogły być zatoką jeziora. Od strony wody z kolei atakujący wystawiony był na „ogień” obrońców. Grodzisko posiada majdan o średnicy około 20 metrów i niewysokie [do 1 metra] wały. Dodatkowy wał chroniący podgrodzie został wzniesiony na bagnach około 100 metrów od wzgórza grodowego, co świetnie obrazuje poniższa mapka z Geoportalu. Przyjrzawszy się ukształtowaniu terenu, wysuwam przypuszczenie, że w średniowieczu grodzisko znajdowało się na wyspie, lub na końcu zakrzywionego podmokłego cypla, którego nasada znajdowała się tam, gdzie dziś jest Haska.
Okolice grodziska w Geoportalu
Na grodzisku toczy się życie roślin i zwierząt nieniepokojonych [zwykle] przez ludzi.
Flora pochłania florę.
Barłóg jakiejś fauny.
Obejrzawszy grodzisko, zwracamy się ku jezioru. Robię kilka zdjęć...
...w tym naszych śladów.
Maciej wraca do domu oczywiście po lodzie. Ja, po chwili wahania, w którym moje lęki ścierają sie z wiedzą na temat grubości lodu oraz ilości widzianych na lodzie wędkarzy, biegaczy i hokeistów, a także jednego motorowerzysty, postanawiam ruszyć gładką taflą. W żadnym wypadku nie namawiam do tego typu wyczynów. Jeśli jednak już komuś to przyjdzie do głowy, trzeba wiedzieć, gdzie do jeziora wpadają cieki wodne. Tam bowiem lód jest cieńszy. Mniejszą nośność ma również lód stary. Tak więc, żeby wchodzić na lód, trzeba mieć absolutną pewność, że jest zdolny Cię utrzymać. Z zapasem. Ja mam tę pewność. Mam też swój, pielęgnowany latami, lęk.
Najpierw powoli, bojaźliwie ruszam ku wyspie, która, jak dowiedziałem się później jest do kupienia za niespełna 800 tysięcy. Na wyspie dwie rudery i przyczepa. Nie wiem, czy w cenie wyspy.
Z wyspy ostatni raz spoglądam na grodzisko i solidne wypiętrzenie nad Haską po prawej. Trzeba będzie to miejsce odwiedzić na wiosnę. Musi być stamtąd wspaniały widok na jezioro.
Za wyspą już odrobinę pewniej jedziemy w stronę Ostrzyc.
Ciemne plamy na jeziorze, to nie woda. To czarny, gruby lód, z którego wiatr zwiał śnieg. Trzeba je omijać, ale z uwagi na śliskość, a nie zagrożenie życia. Zima, poza znanymi wszem i wobec mankamentami w postaci śliskości, czy choćby zimna, ma też kilka niewątpliwych zalet. Należą do nich między innymi, związana z brakiem liści, przejrzystość krajobrazu...
...oraz absolutny brak komarów.
Mniejszą z ostrzyckich wysp mijamy od północno-wschodniej strony. Mijamy też Ostrzyce i zaczynamy kierować się na południe.
[fot. Maciej]
Ja co chwilę zatrzymuję się zauroczony krajobrazami widzianymi z tej nietypowej perspektywy, kładę rower na lodzie i fotografuję.
Z ostrożności zjeżdżamy na ląd 200 metrów przed końcem jeziora. Przepływająca między jeziorami woda nie pozwala na utworzenie grubej tafli, lub w ogóle nie zamarza. Na Jezioro Patulskie wjeżdżamy również około 150 metrów od przepływu. Drugie ze wspomnianych jezior jest węższe, stąd prawie cała tafla pokryta jest cienką warstwą śniegu. Jedzie się wyśmienicie. Po raz kolejny wykorzystuję towarzysza w roli operatora aparatu.
[fot. Maciej]
[fot. Maciej]
Z lodu zjeżdżamy 300 metrów przed końcem jeziora. Tak dla pewności. Miedzą przebijamy się na drogę do Gołubia.
Tu w zasadzie kończy się rekreacja, a zaczyna szybki powrót. W Szymbarku nasze ścieżki się rozdzielają. Obaj wracamy do domu. Z tym, że Maciej ma kilometr, może dwa, a ja jakieś 50. Zatrzymuję się przy kościele pw. św. Teresy od Dzieciątka Jezus na krótki posiłek.
Kawałek dalej wyjeżdżam na krajową 20-tkę [horror] i nią zasuwam do Borcza, gdzie planuję opuścić nieprzyjazny rowerzyście trakt. Mimo wszystko jedzie się dobrze, tylko wiatr zacina niesionymi z podłoża igiełkami lodu w mój lepszy profil, dodatkowo zasypując miejscami jezdnię. Jadę skrajem jezdni, poboczem w zasadzie. Oświetlony jestem, jak choinka. Ale i tak pragnę jak najszybciej opuścić ten nieprzyjazny rowerzyście trakt. Tak bardzo pragnę, że się powtarzam.
Kilka, kilkanaście, a może kilkadziesiąt minut później dojeżdżam do Borcza. Z mapy wiem, że z Borcza wiedzie podrzędna droga prosto na Skrzeszewo Żukowskie. Kierunek jak najbardziej pożądany, a ruch żaden. Kilkaset metrów dalej okazuje się, że droga na Skrzeszewo jest podrzędna... bardzo. Gdybym się uparł, to bym przejechał. Ale zastałaby mnie tam noc. Wracam na asfalt i jadę, jeszcze ze słońcem w plecy, kolejne 4 kilometry krajówką, by dopiero za Babim Dołem skręcić na Przyjaźń.
Na Przyjaźń!
Droga z płyt mniej lub bardziej pokryta śniegiem prowadzi mnie szybko i bezpiecznie. Można śmiało napisać, że przyjazna jest. O ile zachowasz równowagę i poprowadzisz między otworami.
Słońce nieubłaganie zbliża się do horyzontu...
...kładąc na śniegu coraz dłuższe cienie...
...by, gdzieś przed Starą Piłą zakończyć dzień w czerwieniach, tak, jak go zaczęło, choć mniej spektakularnie.
Do domu dojeżdżam po ciemku i resztę tego, w zasadzie, jeszcze wczesnego, zimowego wieczoru spędzam z rodziną. Później zasypiam w połowie drogi do poduszki. Śnię o „gadającym” lodzie.
Do wkrótce...
PS. Gdy sprawdzałem niniejszą relację przy pomocy Worda na okoliczność popełnionych literówek, dowiedziałem się, że jestem bardzo wulgarny. Kilkadziesiąt razy użyłem w różnej formie słowa „lód”, a według Worda: „Wskazany wyraz uznawany jest za wulgarny”.
WRÓĆ DO POCZĄTKU
LUB
ZAKOŃCZ WYCIECZKĘ
LUB
POCZYTAJ KOMENTARZE
LUB
ZOSTAW KOMENTARZ
↓ ↓ ↓
KATEGORIA: REGION
BORY TUCHOLSKIE / DOLINA DOLNEJ WISŁY / GDAŃSK / KASZUBY / KOCIEWIE / KOSMOS / MAZURY / POWIŚLE / SUWALSZCZYZNA / WARMIA / WYSOCZYZNA ELBLĄSKA / ZIEMIA CHEŁMIŃSKA / ZIEMIA LUBAWSKA / ŻUŁAWY
2009 -
PRZESTRZEŃ I CZAS NA KOLE PRZEMIERZA PAWEŁ BUCZKOWSKI