29 STYCZNIA 2017
NA LODOWYM SZLAKU
Trzy dni temu pisałem, że zima w odwrocie. I tak było do wczoraj. Dziś od nocy wprawdzie śniegu nie ma, ale słupek „rtęci” pięć kresek poniżej zera. Wiem jednak, że wystaczy trochę oddalić się od miasta, by i śniegu zaznać. Po czwartkowej przejażdżce miałem mały niedosyt terenu, wybrałem się więc ponownie na bliskie Kaszuby tym razem bardziej terenowo. Okazało się, że śniegu było, mimo wszystko, niezbyt dużo, za to lodu na bocznych drogach nadmiar. Chciałem tytuł relacji powiązać z jazdą figurową na lodzie, bo figury owszem łapałem ciekawe, jednak gracji w tym było niewiele, więc nie wygłupiałem się.
Ruszam tym razem ze Śródmieścia. Szybkim tempem mijam kolejne dzielnice Gdańska i wjeżdżam w Las Otomiński. Nad jeziorem pustki, jeśli nie liczyć dwóch wędkarzy siedzących daleko na lodzie. Swoją drogą trzeba być niespełna rozumu, żeby przy pięciu stopniach mrozu siedzieć na lodzie i czekać na rybę. O mnie dziś pewnie podobnie mówią. :-)
Droga do Sulmina wygodna, choć wyboista. We wsi skręcam w drogę do grobowca Gralathów i po jego minięciu dalej jadę coraz bardziej zaśnieżoną drogą w lesie. Droga wprawdzie zaśnieżona, ale śnieg zmrożony na twardą skorupę, w którą koło roweru raz po raz się zapada z trzaskiem. W wąwozie wydeptana, czy wyjeżdżona w śniegu ścieżka, odważam się więc zjechać w dolinę Raduni.
Przez kładkę i tory docieram na przeciwległy skraj doliny i wzdłuż niego dojeżdżam do asfaltu w Łapinie. Dalej asfaltem do Łapina Kartuskiego i ponownie w gruntówkę na północno-zachodnim brzegu jeziora. W ten sposób, wygodną drogą gruntową, po ubitym śniegu docieram do Czapielska. Zatrzymuję się na moment przy kościele pw. św. Mikołaja. Zatrzymuję również srokę w locie.
W Czapielsku nie wiedzieć czemu, zamiast jechać drogą na lewym brzegu Reknicy, wbijam w jakąś starą i chyba trochę zapomnianą, mało używaną drogę na prawym brzegu rzeki. Biegnie tędy wprawdzie pieszy szlak Wzgórz Szymbarskich oraz czerwony szlak rowerowy, ale oblodzenie nie tylko unimożliwia jazdę, ale nawet poważnie utrudnia chodzenie. Przekonuję się o tym na jednym z podjazdów, kiedy rower bez ostrzeżenia po prostu spode mnie wyskakuje i zaliczam pierwszą od sierpnia 2015 glebę. Tak naprawdę od właściwej gleby dzieli mnie kilkucentymetrowa warstwa gładkiego lodu. Pozbierawszy się, chcę ruszyć dalej, ale słyszę dziwne chrobotanie z tyłu. Krótkie oględziny wykazują lekkie rozcentrowanie koła i szeroka [1,9 cala], prawie na styk mieszcząca się w tylnym widelcu opona zaczyna oń trzeć. Los tak chciał, że moje pierwsze w życiu centrowanie koła ma miejsce w lesie przy kilku stopniach mrozu.
Doprowadziwszy rower do porządku, jadę dalej bardzo ostrożnie lodowym szlakiem. Po może kilometrze walki z grawitacją postanawiam przebić się na przeciwległy brzeg Reknicy. Odnajduję mostek na rzece między pastwiskami i bez przeszkód przebijam się do regularnej, i nie tak bardzo, choć również oblodzonej drogi.
Po jakimś czasie dołączają do mnie opuszczone przed chwilą szlaki i razem docieramy do pierwszych zabudowań Marszewskiej Góry.
Zatrzymuję się na parkingu leśnym nieopodal szosy. Myślę o tym, by stąd ruszyć asfaltem przez Kolbudy do Gdańska.
Kanapka, kabanos, ciepła jeszcze kawa z termosu i baton, sprawiają, że zmieniam decyzję. Postanawiam jechać dalej lodowym szlakiem, by dotrzeć do Jeziora Głębokiego. Zamiast jednak po prostu przeciąć asfalt i kontynuować jazdę razem z dwoma wspomnianymi szlakami turystycznymi, przeskakuję na Żurawi Trakt. Po drodze mijam Jezioro Ząbrsko. Mimo, że byłem tu kilka razy w miesiącach letnich, po raz pierwszy widzę to jezioro. Zawsze było ukryte za gąszczem roślinności. Na tej drodze również dużo fragmentów, po których nijak nie da się jechać.
Kolejne łagodne wzgórki, kolejne zakręty, kolejne odcinki prowadzone niepewnym krokiem i zaraz jestem w Hucie Dolnej.
Kiedyś widziałem na starej mapie cmentarz ewangelicki zlokalizowany w tej wsi. Skręcam w boczną drogę, bodajże Widokową i po chwili stare drzewa informują mnie, że trafiłem na miejsce.
Wspinam się na górę i oglądam mizerne resztki tej małej nekropolii.
Tylko stare, majestatyczne drzewa trwają niewzruszenie nad grobami tych, którzy je sadzili.
Stąd już mam blisko do Jeziora Głębokiego. Krótki spacer po oblodzonej drodze i jestem.
Nie zabawiam tu długo. Wiatr potęguje odczucie zimna. Wprawdzie na to, w czym jechałem narzuciłem jeszcze polar, ale i tak czuję przenikliwy chłód. Chciałem z Dolnej Huty podjechać do Górnej Huty, ale mieszkaniec tej pierwszej stanowczo mi to odradza. Droga, odchodząca od głównej przy ogłowionej wierzbie z odrostami, nie wygląda najgorzej, ale nie decyduję się tym razem. Myślę, że obejrzymy ją sobie rodzinnie, gdzieś w kwietniu.
Droga do Marszewskiej Góry wydaje się bardziej malownicza, niż w tę stronę.
Wróciwszy do asfaltu, przyspieszam i kieruję się na Kolbudy. W Bąkowie przy Bursztynowej Górze posilam się jeszcze i skręcam w leśną gruntówkę do Otomina. Na późny obiad jestem w domu.
Do wkrótce...
WRÓĆ DO POCZĄTKU
LUB
ZAKOŃCZ WYCIECZKĘ
LUB
POCZYTAJ KOMENTARZE
LUB
ZOSTAW KOMENTARZ
↓ ↓ ↓
KATEGORIA: REGION
BORY TUCHOLSKIE / DOLINA DOLNEJ WISŁY / GDAŃSK / KASZUBY / KOCIEWIE / KOSMOS / MAZURY / POWIŚLE / SUWALSZCZYZNA / WARMIA / WYSOCZYZNA ELBLĄSKA / ZIEMIA CHEŁMIŃSKA / ZIEMIA LUBAWSKA / ŻUŁAWY
2009 -
PRZESTRZEŃ I CZAS NA KOLE PRZEMIERZA PAWEŁ BUCZKOWSKI