29 WRZEŚNIA 2012
JESIENNA WYSOCZYZNA rowerem i pieszo
Wycieczkę po Wysoczyźnie Elbląskiej zaplanowałem tak, by odwiedzić najatrakcyjniejsze miejsca znane mi z opisów regionu, oraz relacji z wędrówek innych osób. Postanowiłem ją zrealizować w oparciu o pieszy Szlak Kopernikowski, czego skutkiem był wyjątkowy charakter wycieczki oraz spore okrojenie planowanej trasy. Wycieczka z „rowerowej z elementami prowadzenia” przerodziła się w „rowerowo-pieszo-wspinaczkową”. Ale i tak było świetnie i jeszcze tam wrócimy. Tym razem stricte rowerowo.
To nie była „zwykła” wycieczka rowerowa, z czym bez wątpienia zgodzą się moi rowerowi towarzysze. Dla mnie była ona niezwykła pod kilkoma względami. Po pierwsze frekwencja. Zapowiedziało się dziewięciu uczestników, zjawiło się pięciu, ale to i tak sporo, patrząc na historię moich wycieczek. Po drugie charakter wycieczki. Trasa opierała się na pieszym Szlaku Kopernikowskim, z czym wiązały się dodatkowe atrakcje. O ile były one spodziewane, o tyle ich skala trochę mnie zaskoczyła. Po trzecie od dwóch miesięcy nie siedziałem na rowerze, co zaowocowało zaskoczeniem głównie tej części mnie, która ma bezpośredni kontakt z siodełkiem. Swoją drogą zauważyłem, że od pewnego czasu nawet krótka przerwa w jeżdżeniu powoduje szybki spadek kondycji. Poza tym wolniej idzie mi jej odbudowanie. Słyszałem, że to kwestia wieku. I chyba muszę się zgodzić. W XX wieku to byłoby nie do pomyślenia.
Jest! Polskie Koleje Państwowe w swojej wspaniałomyślności przywróciły połączenie Gdańsk - Elbląg czwartazminutami [konkretnie z jedną minutą]. Wprawdzie połączenie z przesiadką w Tczewie, ale jest. Spotykamy się zgodnie z nową świecką tradycją przy pomniku upamiętniającym Kindertransporty oraz wbrew tradycji nie we dwóch, lecz, jak już wspomniałem, w pięciu! Chęć uczestnictwa wyrażało wprawdzie początkowo dziewięć osób, ale część zrezygnowała zapewne w związku z wczesną porą dnia [czytaj: późną porą nocy].
Prognoz pogody w piątek wieczorem było tyle, co synoptyków. Czasem myślę, że to działa na zasadzie: wszyscy strzelamy, a kto trafi, ma fart i zdobywa społeczne zaufanie do następnego tygodnia. W tym tygodniu sprawdzalność wzrosła tym synoptykom, którzy dawali weekendowi duże szanse na zaspokojenie wszystkich głodnych słońca. Reszta na drzewo!.. do przyszłego tygodnia.
PKP WITA GORĄCO SWYCH PASAŻERÓW. Dosłownie. Grzeją na potęgę. Po niespełna dwóch godzinach w klimacie podzwrotnikowym wychynęliśmy w chłodną rzeczywistość Elbląga. Tu, jak zwykle, chłodniej nawet niż w Gdańsku. Niezwłocznie ruszamy w kierunku Bażantarni - parku leśnego na skraju Wysoczyzny Elbląskiej, będącego miejscem masowego wypoczynku elblążan już od XVIII wieku. U progu Bażantarni zatrzymujemy się, żeby przegrupować warstwy na sobie.
Do Bażantarni wjeżdżamy jeszcze w półmroku. Słońce wprawdzie już wstało, ale szansę na jego zobaczenie będziemy mieć dopiero z Jagiellońskiej Góry na drugim końcu parku.
Przez Bażantarnię jedziemy zgodnie z obranym szlakiem wzdłuż, mocno podeschniętego o tej porze roku, Srebrnego Potoku. Zaliczamy obowiązkowy przystanek przy Mostku Elewów...
...by po chwili dojechać do Parasola. Parasola jednak nie ma. Spalił się, zniszczał, czy został zniszczony? Nie wiem. [przypis późniejszy: Parasol jest, ale jakimś cudem go ominęliśmy]
Tu kolejny po Mostku Elewów węzeł szlaków turystycznych. Dalej natura rzuca nam kłody pod koła. Rowery trzeba prowadzić omijając często powalone na szlaku drzewa.
Kawałek dalej czeka nas pierwsza premia górska, czyli wspinaczka na wspomnianą Jagiellońską Górę. Na szczycie chwila oddechu.
Z Jagiellońskiej Góry roztacza się widok na... drzewa. Jednak, zgodnie z przewidywaniami, docierają do nas pierwsze tego dnia promienie słońca.
Po chwili ruszamy w kierunku Dąbrowy. Tam wjeżdżamy na asfalt, by po kilkudziesięciu metrach zjechać z powrotem na drogę gruntową, która na zmianę ze ścieżkami leśnymi doprowadza nas do jeziora Goplenica - sztucznego, acz uroczego zbiornika na rzeczce Kumieli. Kumiela nazywana też Dzikuską jest dopływem Srebrnego Potoku płynącego przez Bażantarnię i uchodzącego do rzeki Elbląg.
Za znakami czerwonego szlaku okrążamy jezioro i dalej, kluczymy leśnymi drogami i ścieżkami, by po jakimś czasie przekroczyć Kumielę...
...a kawałek dalej zgubić szlak, ale tylko na kilkaset metrów. Docieramy do Jagodnika i odnajdujemy szlak. Tu wszyscy oglądamy pomnik ofiar Wielkiej Wojny...
...Bartek zaopatruje się we wrzątek „U Gosi”, a ja próbuję zasięgnąć języka na temat lokalizacji zabytkowego mostu. Nadzwyczajnie uczynny tubylec kilkakrotnie powtarza nam, jak do owego mostu dojechać i z tą utrwaloną wiedzą docieramy tam niebawem.
Wzniesiony w 1925 roku most, jako charakterystyczny obiekt stał się symbolem tej małej wsi i działającego tu Towarzystwa Przyjaciół Jagodnika.
[fot.Bartek Banach]
Przejeżdżamy ponownie przez wieś i odwiedzamy na krótko cmentarz, na którym chowano mieszkańców do 1945 roku.
.
Dalej drogą utwardzoną, a następnie rozmoczoną, zarośniętą, błotnistą, zanikającą, a wreszcie bezdrożem dojeżdżamy do szosy Ogrodniki - Próchnik w okolicy jeziora Martwego. Nad jeziorem myjemy, a właściwiej byłoby napisać płuczemy rumaki z błota, a potem śniadamy.
Po śniadaniu ruszamy na Próchnik. Mimo, że jest nas tylko pięciu, wycieczka rozciąga się na dobre kilkaset metrów. Spotykamy się jednak wszyscy przy próchnickim kościele pw. św. Antoniego z drugiej połowy XIV wieku.
Tu znowu mamy kontakt z tubylcem, który raczy nas sporą garścią historycznych ciekawostek dotyczących Próchnika i okolic. Między innymi dowiadujemy się, jak odnaleźć pozostałości pruskiego grodziska w drodze na Łęcze. Mianowicie należy jechać z Próchnika czerwonym szlakiem pieszym i gdy znienacka w środku lasu pod nogami [kołami] pojawi się zarośnięta droga z płyt betonowych, należy bacznie rozglądać się po lewej stronie.
Tak uczyniwszy, odnajdujemy doskonale zachowany i znakomicie czytelny w terenie wał grodziska. To, co zobaczyliśmy w tym lesie jest zaledwie niewielkim fragmentem rozległego, wczesnośredniowiecznego systemu fortyfikacji, związanego z mieszkańcami pruskiej krainy - Lanzanii.
Dojazd do grodziska poprzedza przeprawa przez głęboki wąwóz.
Trudno to oddać na zdjęciu, ale było na tyle stromo i wąsko, że nie każdy odważył się jechać. Po stromym zjeździe nastąpiła równie stroma wspinaczka z licznymi przenoskami [wycinka drzew]. Kawałek dalej zobaczyliśmy obiecaną płytówkę i po chwili również pozostałości grodziska po lewej.
Okolice grodziska w Geoportalu
Następnie przez las, a później łąki jedziemy w kierunku Łęcza. W tym miejscu wyraźna dotąd droga kończy się i dalej jedziemy łąką. Jak się okazuje po kilkuset metrach, cały czas jesteśmy na szlaku.
W Łęczu oglądamy wzniesiony w 1746 roku kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa. Kościół jest otwarty, więc mamy wyjątkową okazję zajrzeć do środka.
Po chwili ruszamy na wschodni skraj wsi, by obejrzeć malowniczy dom podcieniowy prawdopodobnie z II połowy XIX wieku...
...oraz ruiny wiatraka z połowy XIX wieku.
Ruiny wiatraka bardzo podobne do tych, które odwiedzaliśmy w lipcu z Piotrem w Ankamatach. Podobne, ale niemal dwukrotnie większe. Wokół ruin rośnie kilka odmian jabłoni. Oczywiście nie omieszkaliśmy spróbować owoców.
Wracając przez wieś oglądamy jeszcze pozostałe domy podcieniowe, z których Łęcze słynie, w tym dom sołtysa...
...oraz ruiny domu który spłonął dwa lata temu.
Pożar wybuchł 2 sierpnia 2010 roku. Najpierw spłonęła stodoła, następnie obora, garaż i wreszcie dom mieszkalny. A był to piękny, kryty strzechą dom podcieniowy o szczytach i podcieniu konstrukcji szachulcowej z bogatym rysunkiem belek.
Zdjęcia z akcji gaśniczej można zobaczyć na Elbląskiej Gazecie Internetowej natomiast archiwalne zdjęcie domu z czasów świetności zaczerpnąłem z Forum Marienburg.
Nieopodal kościoła odnajdujemy pierwszy i, jak się okaże, jedyny na trasie szlakowskaz. Szlak w ogóle wymaga przeglądu okresowego i odnowienia znakowania w wielu miejscach.
Wyjeżdżając ze wsi oglądamy jeszcze jeden piękny podcień...
...ze wspaniałym układem cegieł [kiedyś to ludziom się chciało]...
...oraz ciekawymi, dzielonymi drzwiami.
Następny punkt programu doprowadza do krótkotrwałego rozłamu w naszych szeregach. Jest to tzw. „Święte Miejsce”. Jest to grodzisko wczesnośredniowieczne zlokalizowane na dużym wzniesieniu i otoczone głębokimi wąwozami. Jest ono najprawdopodobniej związane ze wspomnianym wcześniej systemem obronnym Prusów. Rozłam natomiast polega na tym, że Piotr, widząc, jak po kolei znikamy w gąszczu, w który kieruje nas strzałka szlaku czerwonego, postanawia pojechać do Suchacza szosą. [Szosa do Suchacza. Jak to ładnie brzmi. Podczas suszy suchą szosą do Suchacza szła szczypawka.]
Już pierwsze zejście daje nam przedsmak przygody. Dalej jest jeszcze stromiej, jeszcze bardziej emocjonująco i jeszcze weselej. Wreszcie po kilku ciekawych podejściach i zejściach docieramy do grodziska, zwanego „Świętym Miejscem”
Okolice grodziska w Geoportalu
Na terenie grodziska odnajdujemy głaz upamiętniający profesora Roberta Dorra, urodzonego w Kmiecinie na Żuławach matematyka, historyka i archeologa, który od 1884 roku kierował elbląskim Towarzystwem Starożytności, sprawując jednocześnie funkcję kustosza Muzeum Miejskiego. Głaz został postawiony w 1935 roku w setną rocznicę jego urodzin.
Ze „Świętego Miejsca” jazda/marsz z przeszkodami do Suchacza.
Wbrew pozorom, na szlaku. [fot.Bartek Banach]
Mimo niełatwego, jak na rower, terenu, mnie zatrzymują „małe szczęścia przy drodze”. Tak mój dziadek, drugi po tacie nauczyciel fotografii, mawiał o kwiatkach i motylkach fotografowanych na poboczu.
Kolejny wykrzyknik, czyli znowu wypad bez roweru w celu odnalezienia dalszego przebiegu szlaku.
Po drodze drobna awaria podczas przedzierania się bezdrożem pod stromą górę. Bartek demontuje złamaną lampkę. Reszta czeka stojąc gęsiego na wąskiej ścieżce trawersującej zbocze doliny potoku Suchacz.
Bartek kontra niewdzięczna lampka.
Kilka zejść i podejść dalej docieramy do Suchacza - pięknie położonej nad Zalewem wsi, gdzie spotykamy Piotra.
Co zrobiłem w Suchaczu, wstyd opisywać. Napiszę tylko ku przestrodze: zanim przypniesz rower, sprawdź, czy masz kluczyk...
Przepiłowanie zapięcia zajęło kolejnemu poznanemu tubylcowi pięć minut. Pięć minut, które kosztowało mnie dwie dychy w butelce półlitrowej.
Chwilę później kontemplowałem krajobrazy Zalewu Wiślanego u ujcia potoku Suchacz, a tubylcy chwalili, bądź przeklinali [nie znam się] walory smakowe produktu pewnego zakładu w Starogardzie Gdańskim.
Z Suchacza wykonaliśmy jeszcze szybki wypad do Kadyn, ale właściwie nie ma tu czego opisywać, bo z braku czasu nie zabawiliśmy w Kadynach zbyt długo. I dlatego właśnie zamierzamy tu wrócić. Tym razem już nie szlakiem pieszym, który, choć ciekawy, zajmuje kolarzowi zbyt wiele czasu i energii.
[fot.Robert Cissewski]
Szybki przejazd marną drogą nadzalewową do Elbląga zajmuje nam chyba z godzinę. Tak kończymy eksploracji Wysoczyzny odcinek pierwszy. Ciąg dalszy nastąpi w niesprecyzowanej przyszłości.
Do wkrótce...
WRÓĆ DO POCZĄTKU
LUB
ZAKOŃCZ WYCIECZKĘ
LUB
POCZYTAJ KOMENTARZE
LUB
ZOSTAW KOMENTARZ
↓ ↓ ↓
KATEGORIA: REGION
BORY TUCHOLSKIE / DOLINA DOLNEJ WISŁY / GDAŃSK / KASZUBY / KOCIEWIE / KOSMOS / MAZURY / POWIŚLE / SUWALSZCZYZNA / WARMIA / WYSOCZYZNA ELBLĄSKA / ZIEMIA CHEŁMIŃSKA / ZIEMIA LUBAWSKA / ŻUŁAWY
2009 -
PRZESTRZEŃ I CZAS NA KOLE PRZEMIERZA PAWEŁ BUCZKOWSKI