01 PAŹDZIERNIKA 2015
NA WERSALSKIM POGRANICZU
Granica, której dziś kilka razy dotknę, została wytyczona podczas, kończącej Wielką Wojnę, paryskiej konferencji pokojowej, trwającej od 18 stycznia 1919 roku do 21 stycznia 1920 roku. W konferencji brało udział 27 zwycięskich państw łącznie z reprezentacją Polski w osobach Ignacego Paderewskiego i Romana Dmowskiego, a zawarty podczas jej trwania Traktat Wersalski podpisali 28 czerwca 1919 roku przedstawiciele państw Ententy oraz Niemcy.
Jednym ze skutków traktatu było ustanowienie nowego układu granic w Europie. Po wytyczeniu tychże granic, ustawiono wzdłuż nich szereg mniejszych i większych słupów granicznych. Mniejsze [pośrednie] zawierały jedynie wykute inicjały państw [D - Niemcy, FD - Wolne Miasto Gdańsk oraz P - Polska]. Większe, prawdopodobnie pierwsze w każdym odcinku granicy [była ona podzielona na kilkanaście odcinków, w których słupy były numerowane kolejno], opatrzono dodatkowo datą podpisania traktatu oraz nazwą miejscowości, w której go podpisano. Zorganizowano wtedy również całą infrastrukturę nadgraniczną: przejścia, posterunki, punkty celne oraz obiekty wojskowe. Dziś odwiedzę kilka pamiątek po Polsko - Niemieckim odcinku tej granicy.
O dzisiejszej wędrówce nie powiadamiam nikogo. Poza żoną oczywiście! Ale nikogo nie zapraszam na tę wędrówkę, bo to dzień powszedni i normalni ludzie są dziś w pracy. Tak więc z założenia jadę sam.
Gdy wysiadam w Kwidzynie z ciepłego wnętrza szynobusu relacji Malbork - Grudziądz, ogarnia mnie przenikliwe zimno. Dobrze, że przezornie wziąłem ze sobą dodatkową bluzę. Słońce, które wzeszło kilka minut temu z trudem próbuje przebić się przez chmury. A miało być słonecznie przez cały dzień! Czekając na światło, robię sobie krótki objazd miasta, które, widząc pięć lat temu z przeciwległego brzegu Wisły, określiłem mianem „nieciekawe”. Objazd ów przekonuje mnie, jak bardzo się myliłem. Miasto w zasadzie oglądam z siodełka. Aparat wyciągam z sakwy dopiero przy kościele pw. św. Trójcy wzniesionym w latach 1846-1858. Światła ciągle mało, ale błękit nade mną zwiastuje zmianę tego stanu rzeczy.
Słońce nareszcie przypomina sobie, że synoptycy mówili „słonecznie przez cały dzień”. Ja, chcąc skorzystać ze światła, szybko ruszam do zamku kapituły pomezańskiej, budowanego od połowy XIII wieku do połowy XIV wieku. Wymyśliłem sobie, że zdejmę oświetloną słońcem północną stronę gdaniska. Jak się jednak okazuje, gdanisko oświetlone z tej strony owszem jest, ale latem, kiedy słońce wschodzi bardziej na północ. Jak się nie ma, co się planuje, to się ma to:
Swoją drogą żadne sracze nie są tak często fotografowane jak te zamkowe. Chwilę kręcę się fotografując w porannym, przymglonym jeszcze słońcu bryłę tego, wzorowanego na warowniach krzyżackich, zamku...
...rzeźby na portalu bocznego wejścia katedry św. Jana Ewangelisty stanowiącej z zamkiem jeden kompleks...
...oraz, zgromadzony na przyporach katedry, ptasi tłum, który doczekał się wreszcie odrobiny ciepła.
Następnie, w towarzystwie wciąż jeszcze obecnego chłodu nocy, ale z napawającymi nadzieją przebłyskami słońca, ruszam do Marezy, gdzie od dawna już zamierzam zobaczyć cmentarz mennonicki położony nad Liwą, czyli starym Nogatem.
Wspaniałe, świetnie zachowane stele przedstawiają bogactwo symboliki sepulkralnej.
Z Marezy kieruję się ku położonej nad samą Wisłą wsi Lipianki. Tu widzę piękny stary dom. Jednak obecny tam, a humanitarnie pozbawiony łańcucha, pies rasy... dużej, przekonuje mnie ujadaniem i obnażonymi aż po dziąsła zębami, bym, w trosce o swoje łydki, jechał dalej. Tym sposobem, szybciej docieram do Korzeniewa. O Korzeniewie głośno zrobiło się w roku 2013, kiedy to oddano do użytku most łączący oba brzegi Wisły.
Nieco ponad kilometr w górę rzeki funkcjonowała do momentu otwarcia mostu przeprawa promowa. Jadę zobaczyć to miejsce.
Widoczny na zdjęciu zielonkawy budynek jest wyjątkowym obiektem w skali co najmniej regionu. Jest to wodowskaz, o czym dowiedziałem się stosunkowo niedawno. To znaczy wiedziałem o jego istnieniu, ale nie znałem przeznaczenia. Na wieżyczce w miejscu zamaskowanym dziś deskami znajdowała się wyskalowana tarcza i wskazówka informująca załogi holowników i barek płynących Wisłą o poziomie wody. Mechanizm wskazówki połączony był z pływakiem w studni znajdującej się pod budynkiem. Studnia i wybudowany w latach 40 XIX wieku przez Prusaków basen portowy działały jak naczynia połączone, dzięki czemu wskazówka zawsze pokazywała faktyczny poziom wody w rzece.
Dziś budynek pełni rolę kaplicy katolickiej, ale warto pamiętać o jego pierwotnym przeznaczeniu.
W pobliżu znajduje się obelisk upamiętniający wysokie stany Wisły z lat 1947 oraz 1962.
Rozglądając się po okolicy trafiam na ruiny wiaduktu kolejowego. Tędy przejeżdżała kolejka wąskotorowa z portu w Korzeniewie do Kwidzyna oraz na północ do Gurcza.
Chwilę później wypatruję znajdujący się na wale wiślanym budynek stylowo podobny do budynku wodowskazu. Być może jest to dawna strażnica wałowa. Nie mogę znaleźć informacji na jego temat, ale ładny, to zdejmuję.
Ruszam w kierunku trzeciej podkwidzyńskiej przeprawy przez Wisłę, czyli ruin mostu kolejowego między Opaleniem, a Grabówkiem, na trasie relacji Smętowo - Kwidzyn. Po drodze mijam zabudowania kwidzyńskiej papierni [ujęcie wody technologicznej] oraz rozległe pola służące do składowania popiołów i żużlu. Po kilkunastu minutach docieram do nasypu kolejowego, na którym odkrywam tory.
Oczywiście podjeżdżam w kierunku rzeki, by obejrzeć ruiny mostu, który widziałem pięć lat temu z zachodniego brzegu podczas wędrówki W Krainie Deszczowców.
Na drugim brzegu rozlokowana jest wieś Widlice.
Stąd zamierzam jechać, jak najdalej się da, wzdłuż, a najchętniej po nasypie kolejowym. Chcę w ten sposób dostać się do Rozpędzin. Jezdnią wzdłuż nasypu dojeżdżam do głównej szosy przebiegającej przez Grabówko, następnie pod wiaduktem i dalej brukiem po drugiej stronie toru. Jazda moja kończy się przy budynku dawnej stacji kolejowej Neuhöfen, skąd mogę tylko zawrócić. Sam budynek zaadaptowany na cele mieszkaniowe nie jest specjalnie ciekawy, w przeciwieństwie do zaparkowanego nieopodal środka transportu.
Małolitrażowe służby specjalne.
Trochę okrężną i braną pod uwagę, jako alternatywę dla nieprzejezdnego nasypu drogą jadę przez Nowy Dwór do Rozpędzin. Tu oglądam dwa ceglane, podobne do siebie, choć nie bliźniacze, wiadukty kolejowe.
Sugerując się nazwą mijanej miejscowości rozpędzam się, by zwolnić dopiero w Okrągłej Łące. Jestem na międzywojennym pograniczu Polski i Niemiec [Prus Wschodnich]. Pierwsze, co zamierzam odnaleźć w tej okolicy, to jeden z trzech niemieckich schronów bojowych zlokalizowanych w okolicy Okrągłej Łąki, a służących do obrony pogranicza [granica było kilometr na południe stąd], ale również stanowiących zaplecze mobilizacji i uderzenia sił niemieckich w kierunku Grudziądza. Schrony te, należące do tzw. pozycji gardejskiej, mieściły po trzech żołnierzy i były stanowiskami karabinów maszynowych [zwykle MG08]. Schron, którego szukam jest dobrze schowany w lesie, w przeciwieństwie do pozostałych dwóch znajdujących się dziś na prywatnych posesjach we wsi i służących zapewne do przechowywania ziemniaków.
Nie znając dokładnej lokalizacji schronu, jakiś czas rozglądam się po okolicy. W końcu pytam napotkanego grzybiarza, czy widział betonową konstrukcję. Ten odpowiada, że nie widział. Mało tego, mimo, iż przyjeżdża tu na grzyby regularnie od kilku lat, nie ma pojęcia, że w okolicy coś takiego się znajduje. To mówiąc omiata las przy drodze wzrokiem, który nie pozostawia wątpliwości, że mój rozmówca zna tu każdą dziurę, i zdumiony wskazuje coś między drzewami. Tam jest jakiś bunkier.
Schron bojowy. Widok od niemieckiej strony.
Schron bojowy. Widok od strony granicy z Polską.
Schron bojowy. Otwór strzelniczy z profilem przeciwrykoszetowym.
Kolejnym interesującym mnie obiektem w tutejszym lesie jest stary cmentarz położony kilkaset metrów na południe od bunkra, ale jeszcze na międzywojennym terytorium niemieckim. Po drodze mijam piękne stare drzewo.
Wracam do krzyżówki szosy z dwoma leśnymi drogami gruntowymi, przy której to krzyżówce poza bunkrem znajdują się budynki służące w okresie międzywojnia niemieckiej Straży Granicznej [Grenzschutz].
Zapuszczam się w drugą odchodzącą stąd drogę leśną i tym skrótem docieram z powrotem do głównej szosy zwanej Francuską Drogą [Franzosen Weg] i ruszam ku Gardei. Kilkanaście minut później mijam tory kolejowe i stację Dziwno, a zaraz za nimi dojeżdżam do krzyżówki przy leśniczówce. Gdzieś wyczytałem, że nieopodal tej krzyżówki też jest w lesie ukryty bunkier. Zostawiwszy rower przy szosie wspinam się na strome i sztuczne z wyglądu wzgórze spodziewając się bunkra w strategicznym wydawałoby się miejscu górującym nad okolicą. Nic bardziej błędnego. Nie dość, że na wzgórzu nie ma śladu bunkra, to idąc garbem kilkadziesiąt metrów w głąb lasu, również nie znajduję nic, co wskazywałoby na jego obecność. Wracam jedną z wielu dolinek w stronę szosy i przypadkiem natykam się na ukryty w wykopie ceglany schron.
Wróciwszy do roweru, szybko jadę do Gardei. To wieś, która od 1334 roku miała prawa miejskie. Przestała być miastem dopiero w 1945 roku, kiedy to najpierw Armia Czerwona „wyzwoliła” ją przy pomocy artylerii z miejskiej zabudowy, a następnie władze PRL zawiesiły prawa miejskie miasteczka z powodu ogromnych zniszczeń, pozbawiając Gardeję nadziei na kontynuację wielowiekowej miejskiej tradycji. Oglądam kościół pw. św. Józefa, przy którym znajduje się pomnik upamiętniający burmistrza Gardei - Carla Chudobę. Jest ów pomnik dziś symbolem przypominającym o miejskiej przeszłości Gardei.
Na ryneczku przy kościele pytam ludzi o to, gdzie w Gardei jest drugi kościół. Kilka osób zgodnie odpowiada, że nie ma tu drugiego kościoła. Sytuację ratuje mężczyzna świadomy istnienia kościoła przy cmentarzu na południu wsi. Ruszam ku kościołowi pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa.
Z Gardei wyjeżdżam Drogą Wojewódzką nr 55 na południe, ponownie zbliżając się do dawnej granicy niemiecko - polskiej. Po drodze mijam budynki pełniące w okresie międzywojennym funkcję posterunku celnego.
W plebiscycie narodowościowym w Prusach Wschodnich w 1920 roku 98% głosujących mieszkańców Gardei opowiedziało się za pozostaniem w Niemczech. Z przyczyn komunikacyjnych Polsce przyznano jednak tutejszą stację kolejową na linii Kwidzyn - Grudziądz. Będę ją wkrótce mijał.
Gardeja. Posterunek celny przed 1939 rokiem.
Źródło: Wirtualne Muzeum Gminy Gardeja.
A poniżej zupełnie inna wycieczka rowerowa.
Gardeja. Niemieccy pogranicznicy. Po lewej kociół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa.
Źródło: Wirtualne Muzeum Gminy Gardeja.
Kawałek dalej po prawej od głównej szosy odchodzi ulica Graniczna. To ślad po istniejącej tu granicy państwowej. Przez nikogo niezatrzymywany, wjeżdżam do Polski. Moim następnym celem jest leśniczówka Zwierzyniec i obiekt będący pretekstem tej wędrówki. Jadę dalej drogą 55 i we wsi Kalmusy przed torami skręcam w lewo. Tu właśnie znajduje się stacja kolejowa Gardeja. Następnie przez las do drogowskazu na leśniczówkę. Nie sposób nie trafić, choć w internecie znaleźć informacje na temat tej leśniczówki jest trudno.
Zaczynam grzecznie od zapukania do wszystkich możliwych drzwi. Dlaczego? Bo jestem dobrze wychowany. Po co? Otóż wiem od Tomka, że na podwórku leśniczówki stoi tak zwany „wersalski” słup graniczny. Więcej. Jest to jeden z głównych słupów, a więc zawiera nie tylko inicjały państw, ale również datę i napis Versailles. Takie słupy stały prawdopodobnie na początku każdego kilkudziesięciokilometrowego odcinka granicy. Ten został prawdopodobnie przeniesiony ze znajdującej się kilometr na północ granicy, gdzie, nieopodal jeziora Kuchnia kończył się jej odcinek III, a zaczynał IV.
Znam tylko dwa zachowane do dzisiejszych czasów główne słupy „wersalskie”: ten w Zwierzyńcu oraz drugi w Przebrnie na granicy między Wolnym Miastem Gdańsk, a Niemcami.
Jak już wspomniałem, zaczynam grzecznie od poszukiwania kogoś, kto wyrazi zgodę na wejście i sfotografowanie słupa. Niestety nie zastaję nikogo, więc dopuszczam się wtargnięcia, choć nie wiem, czy wejście przez otwartą bramę można tak nazwać.
Ruszam na północ w kierunku jeziora Kuchnia i, co za tym idzie z powrotem w kierunku Prus Wschodnich. Granica przebiegała północnym brzegiem jeziora. Dojeżdżam do niej i dalej wzdłuż niej kieruję się na wschód. Dalej granica odbija w kierunku północnym, a ja jadę dalej na wschód, pozostając jeszcze na godzinę w międzywojennej Polsce. Po drodze piękne krajobrazy. Piękne, bo polskie.
W głębi jezioro Kuchnia.
Kierując się na wschód dojeżdżam do położonej nad jeziorem Nogat wsi o tej samej nazwie, gdzie chcę zobaczyć zespół pałacowy z połowy XIX wieku.
Przy pałacu stoi około 600-letni dąb o obwodzie prawie 9,5 metra. Drzewo wygląda, jakby umierało. Dokładnie 1000 lat temu w Nogacie przebywał Bolesław Chrobry ze swoimi wojami. Czyżby dąb miał upamiętniać tamto wydarzenie?
Ruszam teraz na północ znów w kierunku granicy z Prusami. Towarzyszy mi Falkor.
W głębi jezioro Nogat.
Tuż przed granicą.
Kilkadziesiąt metrów dalej docieram do mostku nad rzeczką Gardęgą. W tym miejscu przekraczam po raz kolejny dawną granicę i kieruję się ku nieodległej wsi Czarne Dolne. Przed wsią skręcam i, objechawszy południowy kraniec jeziora Czarnego, zatrzymuję się na chwilę w Czarnem Górnem, skąd rzucam tylko okiem swoim i aparatu w kierunku kościoła w Czarnem Dolnem.
Po chwili spędzonej nad jeziorem jadę do kolejnego ciekawego obiektu tej wędrówki, czyli neorenesansowego pałacu z XIX wieku w Klecewie. Przed samą wsią skręcam z asfaltu w niewyraźną gruntową drogę prowadzącą na zalesiony półwysep.
Tu, dokładnie naprzeciwko pałacu znajduje się tajemniczy pomnik. To figura zbrojnej kobiety zaopatrzonej w tarczę z wizerunkiem mitycznej meduzy. Zagadkowa jest postać niemowlęcia trzymającego się kurczowo nogi kobiety.
Stąd piękny widok na pałac.
Jadę obejrzeć pałac z bliska. Napotykam zapomnianą bramę rezydencji.
Oczywiście chcę dostać się na teren pałacu, choć jeszcze nigdy nie widziałem tylu tablic z napisem:
TEREN PRYWATNY
WSTĘP WZBRONIONY
Jednak, objechawszy pałac, dostrzegam, że na szczelnie zamkniętym terenie ktoś pracuje. Postanawiam zaryzykować i ignorując tablice wchodzę, nie po to jednak, by się szarogęsić, lecz po to, by otrzymać pozwolenie. Pracownik informuje mnie, że właściciel jest obecny i, że zaraz go zawoła. Dodaje przy tym, iż jest pewien, że nie zrobię tu żadnych zdjęć i lepiej dla mnie, żebym poczekał poza terenem, czyli krótko pisząc po właściwej stronie tablicy z zakazem wstępu. Nie chcąc narazić się właścicielowi stosuję się do zalecenia czekając 10 minut za bramą. Wreszcie widzę z daleka człowieka wsiadającego do czarnego wielkiego BMW na niemieckich numerach.
Podczas gdy ja, tak na wszelki wypadek, przekładam sobie na niemiecki to, co zamierzam powiedzieć właścicielowi, ten podjeżdża do bramy i nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi rusza asfaltem w kierunku, z którego dopiero co przyjechałem.
Nie wiem, czy pracownik nie anonsował był mnie, czy po raz kolejny miałem do czynienia z Bardzo Uprzejmym Człowiekiem. Fotografuję pałac zza płotu.
Kilkaset metrów na północ od pałacu znajduje się cmentarz z kaplicą grobową Arnolda Rosenberga. Niestety kaplica nie oparła się sile i determinacji wandali.
Dalej przez las dojeżdżam do wsi Jaromierz, gdzie wyjechawszy na szosę do Kwidzyna, zatrzymuję się w miejscu z widokiem na jezioro Kucki i przekornie w pozycji stojącej chwilę zastanawiam, co dalej.
W planach miałem jeszcze odwiedzenie Klasztorka i Nowej Wioski, jednak dzień już wyraźnie krótszy. Postanawiam zdążyć na pierwszy ze spisanych pociągów do domu. Pociąg odjeżdża o 17:30. Mam niecałą godzinę i około 20 kilometrów do przejechania. I tu drogi Czytelniku kończy się rekreacja, a zaczyna sport. Dalszą trasę pokonuję ze średnią prędkością 25km/h, co jest dla mnie wyczynem, biorąc pod uwagę mój styl jeżdżenia, ukształtowanie terenu i mimo wszystko dwa przystanki z wyjęciem aparatu. Po drodze zatrzymuję mnie, ale tylko na chwilę, budynek we wsi Krzykosy. Ten ciekawy budynek jest częścią starego folwarku.
Jadąc dalej przypominam sobie, że w Krzykosach przy drodze biegnącej nad jeziorem jest stary, zapomniany, zaniedbany nagrobek. To pozostałości po grobowcu dawnych właścicieli majątku w Krzykosach. Ponad 200 lat temu, w tym miejscu pochowano Marię Charlotte hrabinę zu Dohna. Maria Charlotta urodziła się w listopadzie 1767 roku, a zmarła 16 października 1797 roku. Pochodziła z najpotężniejszego rodu w całych Prusach, o której więcej pisałem w relacjach z wędrówek śladami Dohnów w Pogezanii [Pierwsza wizyta u Dohnów i Druga wizyta u Dohnów].
Pozostałości po grobowcu.
Wiedziałem, że można tam odnaleźć jeden nagrobek. Po chwili spod sterty gałęzi, warstwy liści i ziemi odkryłem nagrobek Marii Charlotty.
Nagrobek Marii Charlotty.
Na tym kończę pierwszą i niewątpliwie nie ostatnią wizytę na Ziemi Kwidzyńskiej, która zapewne skrywa przede mną jeszcze wiele tajemnic.
Do wkrótce...
WRÓĆ DO POCZĄTKU
LUB
ZAKOŃCZ WYCIECZKĘ
LUB
POCZYTAJ KOMENTARZE
LUB
ZOSTAW KOMENTARZ
↓ ↓ ↓
KATEGORIA: REGION
BORY TUCHOLSKIE / DOLINA DOLNEJ WISŁY / GDAŃSK / KASZUBY / KOCIEWIE / KOSMOS / MAZURY / POWIŚLE / SUWALSZCZYZNA / WARMIA / WYSOCZYZNA ELBLĄSKA / ZIEMIA CHEŁMIŃSKA / ZIEMIA LUBAWSKA / ŻUŁAWY
2009 -
PRZESTRZEŃ I CZAS NA KOLE PRZEMIERZA PAWEŁ BUCZKOWSKI